Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

20. lat Polski w Unii Europejskiej. Rozmowa z Waldemarem Sochą, prezydentem Żor od 1998 roku. Jak ocenia przemiany? ZDJĘCIA

Ireneusz Stajer
Ireneusz Stajer
Wideo
od 7 lat
Ukończył I Liceum Ogólnokształcące Żorach, następnie studia na Wydziale Handlu Zagranicznego Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. Od 1989 prowadził własną działalność gospodarczą. Do 2002 działał w Unii Wolności, później pozostał bezpartyjny. W 1998 po raz pierwszy został prezydentem Żor. W wyborach samorządowych 2018 r., startując z lokalnego ugrupowania Żorskie Porozumienie w drugiej turze otrzymał 54,98 proc. głosów i szóstą z rzędu kadencję. W niedzielę 7 kwietnia, Waldemar Socha wygrał już w pierwszej turze, zdobywając 11 315 głosów (54,96 proc.).

Trudno na wstępie nie zapytać, jak Waldemar Socha robi to, że został wybrany prezydentem Żor na siódmą z rzędu kadencję?

Pytanie nie jest łatwe. Myślę, że przez te wszystkie lata, doświadczenie, które zdobyłem na stanowisku prezydenta oraz wiedza, pozwalają mi sprawować urząd tak, że większość żorzan to docenia. Cała sztuka polega na tym, by w odpowiednich proporcjach działać dla przyszłości miasta, ale jednocześnie robić na bieżąco tyle, ile się da dla mieszkańców. Bo to jest dla nich ważne. Nie można powiedzieć ludziom, że teraz będziecie oszczędzać i czekać na „lepsze jutro”, ponieważ taką mamy wizję. To nie działa na dłuższą metę. Staram się wyważać działania pomiędzy tymi, które dadzą efekty w długiej perspektywie (są ważne dla rozwoju miasta), a jednocześnie realizować bieżące potrzeby mieszkańców. Prezydenta wybierają nie statystyki, nie naukowcy, ale właśnie mieszkańcy, którzy są albo zadowoleni z tego co dzieje się w mieście, albo nie. Jak widać, w większości żorzanie doceniają zmiany, które następują w mieście, jego rozwój. Sądzę, że jeśli ma się długofalową wizję i szansę ją realizować, to daje efekty.

Ósmej kadencji dla Pana już nie będzie. Znowelizowane prawo wyborcze, póki co nie zezwala na kandydowanie na urząd prezydenta, burmistrza czy wójta po raz trzeci od wprowadzonych zmian. To dobrze czy źle?

Nie jestem przekonany, czy to dobre rozwiązanie… Rozumiem intencję wprowadzających ten przepis. Jeśli włodarz ma pomysły i wizję długofalową, ten długi okres jest potrzebny, by realizować swoje koncepcje.

Dziesięć lat to mało?

Myślę, że w przypadku Żor nie byłby to wystarczający okres. Procesy przemian w naszym mieście były bardzo trudne, wszyscy pamiętamy, jak Żory wyglądały dwadzieścia kilka lat termu. To było biedne miasto, zaniedbane, bez dochodów. Bo upadły wszystkie większe zakłady pracy. Być może, po dziesięciu latach, nastąpiłaby zmiana na stanowisku prezydenta, który kontynuowałby moją wizję. Są przykłady miast, gdzie zmiany następują często, np. po jednej kadencji i raczej nie są one liderami rozwoju.

W jakim stopniu swoją metamorfozę Żory zawdzięczają unijnym funduszom oraz zapoczątkowanym w 2004 roku zmianom, które przyniosło Polsce wejście do Unii Europejskiej?

Trudno przecenić fakt, że Polska od 20 lat jest w Unii. To z pewnością najlepszy okres w historii naszego kraju, całego ponad tysiąca lat polskiej państwowości. Tak właśnie uważam i potwierdzają to obiektywne wskaźniki rozwoju. Polska nigdy nie zbliżyła się tak bardzo do zamożnych krajów Europy Zachodniej jak teraz. Analizując całą naszą historię, zawsze byliśmy znacznie biedniejsi. Nadal jesteśmy biedniejsi, ale ostatnie statystyki pokazują, że nasz poziom zamożności stanowi dziś 77 procent tego, co jest na zachodzie Europy. To jest już bardzo dużo.

Ze statystyk właśnie wynika, że przegoniliśmy Portugalię i Grecję…

Niektóre regiony w Polsce są bogatsze od niektórych regionów na zachodzie Europy. Jest to niewątpliwie ogromny sukces Polski, dostrzegany również przez mieszkańców „starej” Unii. Tak się składa, że jak wiele osób, mam rodzinę na Zachodzie, która mieszka tam bardzo długo. W czasie ich wizyt w Żorach dziwią się, jak ogromny postęp zrobiła Polska.

Co najbardziej komplementują?

Najbardziej zmieniła się infrastruktura, czyli to jak wygląda dziś nasz kraj; ogólny poziom życia, na co nas stać. Możemy tak jak oni podróżować po świecie. Stać nas na samochody, nowoczesne domy. To jest dla nich zaskoczenie, bo wydawało im się, że będą wracali do tego biednego kraju, który opuścili kilkadziesiąt lat temu, a jest inaczej. Jesteśmy dziś zupełnie innym krajem. Mamy miasta partnerskie na Zachodzie i widzę, że nie mamy się czego wstydzić.

Jak obecność w Unii Europejskiej przełożyła się na rozwój Żor?

To nawet nie chodzi o to, że Polska i Żory otrzymały dotacje z Unii na rozwój. W liczbach, jeśli chodzi o wydatki majątkowe (najbardziej dostrzegalne przez mieszkańców), które ponieśliśmy, środki unijne stanowiły około 25 procent. Natomiast dosyć odważnie korzystaliśmy z kredytów bankowych oraz szukaliśmy wsparcia także w innych instytucjach, w tym unijnych. I to dało kolejne 25 procent. Około połowy stanowiły środki budżetowe miasta.

Skąd się wzięły tak duże pieniądze w budżecie miasta, których wydatkowanie determinowało rozwój Polski, Żor?

Do rozwoju Polski nie przyczyniły się głównie transfery finansowe z Unii, lecz przede wszystkim uczestnictwo we wspólnym rynku. Polska mogła wreszcie korzystać ze swojego kapitału, pojawił się swobodny eksport i import towarów. Sukces Polski jest skutkiem przystąpienia do wspólnego rynku. Jako członek Unii jesteśmy atrakcyjnym miejscem do inwestowania dla wszystkich, z całego świata. Przynależność do wspólnoty gwarantuje odpowiednie bezpieczeństwo, ale również duży, unijny rynek zbytu. A Żory stały się atrakcyjnym miejscem dla inwestorów szczególnie, nie mamy z tym problemów.

Odejdźmy może na chwilę od gospodarki, a skupmy się na lżejszym aspekcie przynależności Polski do Unii Europejskich. Jak Pan pamięta ten dzień – 1 maja 2004 roku?

Mam szczęście żyć w takim okresie, że byłem bezpośrednim świadkiem wszystkich ważnych wydarzeń ostatnich dziesięcioleci. Żyłem i w PRL-u i w czasie transformacji ustrojowej. Zaczynałem studia w Warszawie, kiedy został wprowadzony stan wojenny. Widziałem marazm, jaki panował w latach 80. i późniejsze gwałtowne przemiany. Uważam, że miałem szczęście nie tylko widzieć to wszystko, ale i aktywnie uczestniczyć w tych wydarzeniach. W 1981 roku, uczestnicząc w manifestacjach podczas stanu wojennego, nie raz dostałem pałą od milicji. Protestowaliśmy wówczas przeciwko sytuacji w kraju. Angażowałem się jako członek Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

Potem ziściły się Pana ideały…

Najpierw było członkostwo Polski w NATO. Po kilku latach nasz kraj został przyjęty do Unii Europejskiej. To był z pewnością radosny czas dla nas wszystkich. Poczuliśmy się normalnymi obywatelami świata. Zyskaliśmy wiele praw, mogliśmy podróżować, pojawiła się łatwość pracy w różnych państwach. Niemniej, przez wiele lat musieliśmy czekać na zniesienie wiz np. do Stanów Zjednoczonych. Natomiast, gdyby porównać to co było przed wejściem do Unii z tym, co stało się po tym wydarzeniu, to są dwa różne światy. Przynależność do Unii, jak już mówiłem, dało Polsce tak wielką szansę rozwoju, której nie dostaliśmy nigdy wcześniej. I bardzo dobrze to wykorzystała. Mam nadzieję, że ciągle będziemy konkurencyjni.

Dostrzega Pan jakieś zagrożenia dla dynamiki rozwoju Polski?

Ten proces może się zatrzymać. Kiedy pojawiają się błędy w polityce gospodarczej, wówczas mogą wystąpić problemy. Znamy takie przykłady w historii świata, że kraje świetnie rozwijały się, a potem upadały. Mam tu na myśli np. Argentynę czy Grecję. Z wykształcenia jestem ekonomistą i wydaje mi się, że czuję takie rzeczy. Może nie wszystkim spodoba się to, ale uważam, że wzrost wynagrodzeń powinien wynikać ze wzrostu wydajności pracy. To jest naturalna prawidłowość. Jak zakład pracy coraz więcej produkuje i ma coraz wyższe dochody, stać go na to na wyższe wypłaty dla pracowników. Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy odgórnie zadekretujemy wielkość wynagrodzenia. To może wywołać proces, który niestety już dzieje się w Polsce. Widzimy, że inwestorzy zaczynają uciekać z naszego kraju. Z jednej strony mamy bowiem wzrost wynagrodzeń, z drugiej rosną koszty produkcji. Rozmawiałem z inwestorami, którzy nie zdecydowali się otworzyć w Żorach wytwórni lakierów samochodowych. Usłyszałem, że u nas jest i będzie zbyt droga energia elektryczna. Ich projekt wymagał bowiem zużywania dużej ilości prądu. Stwierdzili, że w dłuższym okresie ten biznes nie będzie opłacalny. Poszli więc do innych krajów, gdzie była tańsza energia. O tym trzeba pamiętać.

Rzecz jasna, ale przynależność do Unii Europejskiej to nie tylko wspólnota gospodarcza...

Mamy miasta partnerskie w Niemczech, Węgrzech, Francji, Litwie i Ukrainie, która aspiruje do Unii. Na pewno ta współpraca w czworokącie, potem w pięciokącie jest fajnym doświadczeniem. Nie chodzi tylko o kontakty między władzami, tylko przede wszystkim pomiędzy mieszkańcami. Są wymiany młodzieży, zespołów artystycznych i to przybliża społeczności. Pamiętam pierwsze wizyty naszych gości, zwłaszcza z Niemiec. Byli zaskoczeni, że Polska to normalny kraj. Ich zaskoczenie na początku było najciekawsze (śmiech). Mówili, że sobie to inaczej wyobrażali. Teraz patrzą na nas trochę z zazdrością, bo my rozwijamy się szybciej niż oni. U nas dużo więcej się zmienia. Jak przyjeżdżają, to podziwiają.

Dziękuję
Rozmawiał: Ireneusz Stajer

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zory.naszemiasto.pl Nasze Miasto