Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Prof. Jan Miodek w Gnieźnie: "Najbardziej atrakcyjni medialnie są ci, którzy najbardziej obrażają"

Paweł Brzeźniak
Dawid Stube/Fotostube
Jaki jest stan polszczyzny? Co moglibyśmy zrobić, aby przyczynić się do poprawnego posługiwania się naszym językiem? O tym z prof. Janem Miodkiem, językoznawcą, znanym m.in. z programu "Ojczyzna – polszczyzna" rozmawia Paweł Brzeźniak.

Panie Profesorze, czy obecnie język polski jest w coraz gorszym stanie?
– Nie przyłączam się do chóru ludzi, o których mógłbym metaforycznie powiedzieć, że są: Kasandrami, Piotrami Skargami i Rejtanami rwącymi sobie włosy z głowy, że gorzej już być nie może. Wiele zjawisk współczesnej polszczyzny obecnie mnie irytuje. Dla przykładu – jakieś snobistyczne przywoływanie anglicyzmów, które nie muszą być przywoływane, bo są polskie słowa. Jakby pan rektor [PWSZ w Gnieźnie – przyp. red.] powiedział mi, że dysponuje agendą dzisiejszej inauguracji roku akademickiego, to powiedziałbym: "Przepraszam bardzo, porządek uroczystości". Agenda niech wciąż w naszym języku oznacza agendę, czyli jakiś oddział. We wspomnianym przypadku słowo "agenda" jest idiotyczną kalką z języka angielskiego. Gdyby pan aplikował o ten wywiad ze mną, to powiedziałbym: "Nie, wystarczy, że mnie pan poprosi o ten wywiad". Jestem z tego pokolenia, które aplikację będzie kojarzyło z działalnością młodych prawników. Takie zjawiska mnie denerwują. Nie należę jednak do pesymistów. Uważam, że to należy do normalnego rozwoju przeciętnego w sensie stylistycznym języka europejskiego, który w ciągu tysiąca lat przeszedł przez fazę zasilania się złożami: łacińskimi, greckimi, niemieckimi, włoskimi, francuskimi, a teraz nadszedł czas anglicyzmów. Ich jest więcej niż jeszcze 30-40 lat temu.

W jaki sposób można przekonywać Polaków do tego, że nasz język jest na tyle bogaty, wartościowy, że nie warto stosować różnych zapożyczeń?
Nie wiem. Pracuję prawie pół wieku i jestem pedagogiem językowym, doradcą. Chciałbym być spolegliwym doradcą, na którym można polegać. Piszę o tym od 47 lat, a od prawie 30 lat o tym mówię w telewizji. Pocieszam, uspokajam tych zastrachanych, którzy słyszą tylko język angielski w domu. To jest nieprawda. Nie jesteśmy mocarstwem, nie jesteśmy krajem Bóg wie, jak wielkim, ale jak na Europę jesteśmy krajem dość dużym i liczebnym, jesteśmy w czołówce. Jesteśmy bodajże w pierwszej "trzynastce" najliczniejszych narodów na świecie. Daleko nam co prawda do Chińczyków, Niemców czy Francuzów, ale jesteśmy dużą populacją. W kraju mamy 38 milionów Polaków, w świecie mówi się o tym, że mamy około 20 milionów. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie wchodzi w grę wymarcie języka polskiego, to, że on zniknie z mapy języków świata.

Co może Pan powiedzieć o posługiwaniu się językiem polskim przez polityków?
– Z punktu widzenia gramatycznego oni są coraz lepsi, bo taka jest ewolucja polszczyzny. Natomiast nieodmiennie, od wielu miesięcy, słysząc "szłem" zamiast "szedłem", "wzięłem" zamiast "wziąłem", miałbym ochotę, powiedzieć: "A mów sobie "poszłem", "wyszłem", tylko nie nienawidź drugiego człowieka w słowie". Rozkręciła się m.in. za sprawą polityków taka spirala nienawiści, że to, co było do 1989 roku, to był "pikuś" – mówiąc współczesną metaforą. Chodzę prawie 70 lat po Polsce i takich podziałów na tle politycznym w zakładach pracy, rodzinach, kręgach towarzyskich nie widziałem. Politycy są, jacy są. To w większości są ludzie po studiach. To jest zadanie dla nich, dla mnie, dla Kościoła, dla wszystkich w Polsce: "Czy da się zasypać rowy, które sobie wykopaliśmy?". Nie wiem, czy między nami Polakami nie ma w tej chwili takiej nienawiści, jak między Serbami a Chorwatami. To oni słynęli w Europie z tego, że czuli nienawiść do siebie. Taki sobie zgotowaliśmy los. I to jest mój największy problem. To, co się dzieje w internecie, to, co się słyszy na mównicy sejmowej – ta spirala nienawiści, która się narasta. Nie wiem, czy za mojego życia to się skończy. To jest wyzwanie dla Was. Wy, jako młodzi dziennikarze powinniście coś z tym robić. Problem polega jednak na tym, że medialnie najbardziej atrakcyjni są ci, którzy najbardziej obrażają. Jak jedna telewidzka zadała dziennikarzowi pytanie: "Panie redaktorze, czy wy musicie tylko tych nienawistników pokazać? A może byście tych łagodniejszych, choć mniej znanych, zaprosili przed kamerę?". On się cynicznie roześmiał i powiedział: "Proszę pani, a z czego my byśmy żyli?".

Jaki jest Pański stosunek do gwary wielkopolskiej?
– Mam taki sam stosunek do wszystkich gwar. Zarówno do mojej, górnośląskiej, czy też wielkopolskiej, lwowskiej, wileńskiej i innych. Jako stary belfer powiem, że dziecko poznańskie, górnośląśkie i mały "góraliczek" muszą osiągnąć stan tzw. "podwójnej kompetencji". Muszą władać językiem literackim, i tak dzisiaj jest. W żadnym wypadku nie można gwary tłamsić, bo to jest język serca. Kiedy przekraczałem próg domu rodzinnego, to zaczynałem stosować gwarę. Mam prawie 70 lat i wiem, jaka to jest przyjemność, kiedy w niektórych sytuacjach można przejść na gwarę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto