Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodzina zastępcza, czyli "misja dla samobójców"?

Paweł Brzeźniak
Dawid Stube/Fotostube
Sami o sobie mówią, że muszą być świetnymi: psychologami, pedagogami, analitykami, dyplomatami, detektywami, dobrymi menadżerami, a czasem, jeśli trzeba, dobrymi kłamczuchami. Sprawdzamy, jak tak naprawdę wygląda życie w rodzinie zastępczej.

Rodzina zastępcza, czyli "misja dla samobójców"?

Państwo Bąkowscy z Modliszewa mają trójkę własnych dzieci: Anię (ma własną rodzinę), Łukasza (jest kawalerem) i Janka (chodzi do czwartej klasy). Z domu wyszli już: Ewa, Iza i Marysia, Patryk i Sandra (wychowywani w ramach rodziny zastępczej). Iza i Sandra założyły swoją rodzinę, Marysia żyje w związku, a dwoje pozostałych żyje "na własną rękę". W tej chwili w rodzinie zastępczej wychowują się: Roksana, Vanessa, Ernest, Marika, Gracjan i Zuzanna. Państwo Bąkowscy małżeństwem są 30 lat, a 16 czerwca minęło 15 lat, od kiedy pełnią rolę rodziny zastępczej - dokładnie w imieniny pani Aliny. Z kolei w rocznicę ślubu jedna z wychowanek państwa Bąkowskich urodziła im wnuka.

Dług wobec Boga
Dlaczego zdecydowali się na utworzenie rodziny zastępczej ? - Zarówno ja, jak i mąż jesteśmy z wielodzietnej rodziny. Sami nie mogliśmy mieć wielu swoich dzieci, ze względów m.in. zdrowotnych - wyjaśnia pani Alina. Najważniejsze było jednak to, że państwo Bąkowscy mieli życiowy dług do spłacenia. - Kiedyś udało nam się wywinąć od bardzo przykrych konsekwencji zdrowotnych i przyrzekłam sobie, że podziękuję Panu Bogu za to, że dał mi drugą szansę. Po tej szansie pojawiła się kolejna, więc mam za co dziękować. Dlatego mamy dzieci, bo one są najbardziej potrzebujące - mówi pani Alina.

Jak przyznają Bąkowscy, dzieci trafiają do nich etapami. - Jak by przyszły hurtem, to mielibyśmy do czynienia z placówką opiekuńczą, a nie rodziną zastępczą. Śmialiśmy się kiedyś, że dzieci przychodzą do nas w „systemie piątkowym”, czyli co pięć lat. Jak się nie pojawiło dziecko w ciągu roku, to mniej więcej po pięciu latach było następne - przyznaje z uśmiechem pani Alina.

Dzieci jako sposób na odmłodzenie się
Jak wygląda dzień w takiej rodzinie? Pobudka jest o 6:00. Śniadanie robi pan Marek i od rana „wyrzuca” dzieci z łóżek. Na 8:00 jest pierwszy kurs do szkół w Gnieźnie. Dzieciaki chodzą do dwóch różnych szkół, a najmłodsza Zuzia do przedszkola. Następny kurs jest około południa. Ok. 14:00 jeszcze raz, bo trzeba odebrać dzieci z porannych zajęć. Bywało, że Bąkowscy 6-7 razy w ciągu dnia jeździli do Gniezna. - Rozważaliśmy jazdę autobusem, ale to odpada, bo nasze połączenia zostały ograniczone. Dzieci zaczną nimi jeździć w starszym wieku w drodze powrotnej. Uczymy ich samodzielności polegającej na wychodzeniu na przystanek czy na parking szkolny. Muszą też się nauczyć tego, żeby pilnować czasu. To początki odpowiedzialności - opowiada pani Alina.
Za pierwszym razem państwo Bąkowscy przyjęli pod swój dach nieco starsze dzieci, a teraz mają do czynienia z młodszymi - najstarsza Marika chodzi do 6 klasy. - No cóż, chcieliśmy się trochę odmłodzić i chcieliśmy zobaczyć, jak to jest wychować młodsze dzieci. Ta piątka dawała nam nieraz tak popalić, że Jezus Maria... Mówiliśmy, że wytrzymamy, że będzie lepiej za dwa lata. Ale nic się nie zmieniło, pan widzi, jaki tu jest hałas - przyznaje ze śmiechem pani Alina.

Małżeństwo doczekało się sypialni
Bąkowscy mogli sobie pozwolić na pokoje damskie i męskie, wcześniej było z tym różnie. - Zuzia, jako najmniejsza, śpi z nami w pokoju. Po wielu latach udało nam się wygospodarować własną sypialnię z Zuzią pod bokiem. Mamy sześć pokoi, kuchnię, dwie łazienki i toalety. Łazienka to, jak wiadomo, najbardziej newralgiczne pomieszczenia nad ranem. Chłopcy mają swoją łazienkę, ostatnio poprawili się z higieną - opowiada z uśmiechem pani Alina, która podkreśla, że dziewczyny uczą się gotować i piec, są dyżury w kuchni.

Co trzeba zrobić, żeby zostać rodziną zastępczą? Po pierwsze, trzeba się zgłosić na kurs organizowane przez Powiatowe Centra Pomocy Rodzinie, należy uzyskać certyfikat do zostania rodziną zastępczą i pozostaje tylko czekanie na zgłoszenie dziecka.

Dlaczego warto? - Może w tej chwili nie jest to doceniane, ale to chyba największe dobro, jakie człowiek może dać drugiemu człowiekowi, czyli podzielenie się własnym domem i własnym życiem. Może jest to powiedziane mocno filozoficznie, ale tak to wygląda. Nie tylko udostępniamy nasz dom, ale także nasze życie - dodaje Marek Bąkowski.

"Superancko się dogadywali"
Istotną i delikatną kwestią są relacje dzieci biologicznych i przyjętych w ramach rodziny zastępczej. - Różnie to wyglądało, jak w rodzeństwie. Nasze dzieci przez rok przygotowywały się do przyjęcia następnych dzieci. Były gotowe do podzielenia się. Na szczęście, nasze dzieci były już dość duże, bo Ania była w 1 gimnazjum, a Łukasz był w 6 klasie. To już są dzieci, z którymi można inaczej rozmawiać - opowiada pani Alina. - Przyszła Iza, która chodziła do 6 klasy i Ewa z 5 klasy, więc oni stanowili zgraną paczkę. Nie tylko w domu, ale i w szkole superancko się dogadywali. O niektórych rzeczach dowiadywaliśmy się później. Jeden za drugiego pisał sprawdziany, jeden drugiemu robił zadania domowe, jeden drugiemu pomagał przy odpowiedzi w klasie, nauczyciele tego nie zgłaszali, bo nie zauważyli - dodaje.

"Mamo, tato, czy ciociu, wujku?"
Podczas spotkania u państwa Bąkowskich zauważyłem, że jedna z dziewczynek mówi do pani Aliny „ciociu”. No właśnie, jak takie dzieciaki zwracają się do swoich rodziców zastępczych? - Pierwsza „brygada” dzieci mówiła do nas „ciociu, wuju”. Ta młodsza mówi „mamo, tato”. Kiedy te dzieci przyszły do nas pięć lat temu, to najstarsze było w drugiej klasie, a najmłodsze miało 3 lata. Nie chcieliśmy wejść w rolę ich rodziców, tylko ich zastąpić. Dzieciom, które były młodsze, brakowało rodzica przy sobie. Dlatego mówią „Mamo, tato” i tak zostało - tłumaczy pani Alina.

Pieniądze to nie wszystko
Wsparcie finansowe państwa w ocenie państwa Bąkowskich jest wystarczające. W tej chwili jest to 1000 zł na dziecko i 500 zł dodatku wychowawczego. Jeżeli dziecko ma orzeczoną niepełnosprawność, to są to dodatkowe środki. - Mamy dwójkę takich dzieci. Dzieci nie leczymy ze wsparcia NFZ, bo mamy za długie terminy oczekiwania u specjalistów. Rok lub półtora. A w przypadku naszych dzieci pomoc jest potrzebna tu i teraz, a nie za rok. Jest pewne wsparcie finansowe, ale brakuje wsparcia logistycznego dla rodziców zastępczych. Polityka prorodzinna obecnie koncentruje się na tym, żeby możliwie jak najszybciej dziecko wróciło do rodziny biologicznej lub w ogóle z tej rodziny nie było zabrane. Rola rodziny zastępczej jest trochę jak „misja samobójców”, bo de facto trend jest taki, żeby przestać być rodziną zastępczą. Tak to wygląda - mówi Marek Bąkowski.

Jest potrzeba wsparcia w zakresie lepszego dostępu do specjalistycznych świadczeń medycznych, dostęp do dobrych specjalistów, w tym psychologów. Głównym problemem dzieci są zerwane więzi rodzinne i trzeba sobie z tym poradzić. - W pewnym sensie stajemy się specjalistami od danej dysfunkcji, bo sami często doszkalamy się w tym zakresie. To, co oferuje starostwo, to za mało, bo wiedza rodzin zastępczych jest znacznie większa - dodaje pan Marek.

Marek Bąkowski uważa, że patrząc z punktu widzenia starostwa, istotna jest ekonomia, a oznacza to, że dziecko znajduje się jak najkrócej w rodzinie zastępczej, żeby ponieść jak najmniejsze koszty. - Czasami się nie da, bo niestety są takie rodziny, że dzieci latami nie wracają do rodziny biologicznej. Jeżeli rodzina jest sprawna, ma siłę, potencjał i możliwości, to należy umieścić tam 2-3 rodzeństwa, które nie mają szans na adopcję. Taka forma rodziny zastępczej, czyli długoterminowej, jest skuteczna, bo nie będzie wtedy piętna, żeby robić wszystko, żeby przestać być rodziną zastępczą - mówi pan Marek, który zaznacza, że rodzice zastępczy zniechęcają się do tego, żeby włożyć pełnię wysiłku w wychowywanie. Jeżeli mamy do czynienia z dziećmi długo- i krótkoterminowymi i odchodzą te drugie, to te pierwsze zaczynają pytać: „A dlaczego tamte odeszły? Czemu się nie spotykamy?” itd., co trudno wytłumaczyć.

Zawsze mogą wrócić
W rodzinie zastępczej na pewno zdarzały się kryzysowe momenty. - Jak jest problem, to mówimy: „Do pioruna jasnego, coś trzeba z tym zrobić”. Jeżeli raz damy się złamać, to potem złamiemy się za każdym razem. Jedno jest pewne - po wyrośnięciu dzieciaki mogą do nas wrócić „w gości” na kawę i paluszki - mówi z przekonaniem pani Alina. To dziecko wyfruwa, ale ważne, żeby ono wracało. Chodzi o wyrabianie poczucia, że tu ma swoją bazę, przystań. Wiadomo, że jak są ciężkie sytuacje, to znajdzie tutaj wsparcie.

Pan Marek: - Formą ucieczki w trudnych sytuacjach jest wyjazd całą bandą nad morze lub w góry. Taki wyjazd rozluźnia napięte sytuacje. Pani Alina: - Ostatnio podjęliśmy decyzję, że raz na jakiś czas możemy zabrać dzieci na wagary, to znaczy, że należy nam się wspólny wyjazd. Pan Marek: - Lata doświadczeń potwierdzają, że wspólny pobyt w aucie przez ileś godzin buduje relacje, które czasami szwankują w domu.

Formalnie dzieci odchodzą z rodziny zastępczej w wieku 18 lat. Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie zapytuje takiego młodego człowieka, czy nadal chce pozostać w rodzinie zastępczej. Jeżeli zarówno on, jak i rodzina wyrażają zgodę, to pozostaje w rodzinie do ukończenia edukacji, czy do 25 roku życia lub wcześniej. Drugi powód odejścia to powrót do rodziny biologicznej – jeżeli spełni ona warunki przedstawione przez sąd i PCPR. Trzeci to adopcja. Jeżeli ośrodek adopcyjny znajdzie rodzinę adopcyjną dla dzieci, które mają uregulowaną sytuację prawną, to następuje przejście do rodziny adopcyjnej. To są takie trzy momenty, kiedy dzieci odchodzą z rodziny zastępczej.

- U nas dzieci uczą się dzielenia. Żyjemy w czasach, kiedy ludzie są wyobcowani, każdy żyje dla siebie, a w tym momencie jest to coś innego - zaznacza pani Alina, która dodaje, że do nich trafiają dzieci z powiatu żnińskiego, z Gniezna i Poznania. - Są z trudnego środowiska, które ciężko się zmienia. Jeżeli chodzi o nasze dzieci, to żadne środowisko nie zmieniło się na tyle, żeby dzieci mogły tam wrócić - przyznaje.

Trudna historia Łukasza

Jedno z dzieci, Łukasz, który był zaprzyjaźniony z Bąkowskimi, wrócił do swojej rodziny naturalnej. Chłopak był dorosły i wykształcony na tyle, że mógł radzić sobie w życiu. - Miał fajne mieszkanie, dobrze wyposażone. Był wyszkolony na brukarza, znał się także na murarce, w związku z tym spokojnie mógł sobie radzić. Nawet w ciężkim środowisku, jakim są okolice Piechcina w powiecie żnińskim, bo panuje tam duże bezrobocie. Jak nie znajdziesz pracy u gospodarza przy wywalaniu obornika, to w tym momencie nie masz pracy - podkreśla pani Alina. - Niestety, w ciągu dwóch lat się trzymał, ale potem jego najbliższa rodzina (matka, siostra i brat) ściągnęli go do poziomu, z którego wyszedł. Nawet go terroryzowali, zastraszali, w ciągu półtora roku stracił wszystko. Najpierw wyposażenie mieszkania, a potem mieszkanie. Potem stał się alkoholikiem, wylądował w więzieniu. Zaliczył wiele takich etapów, które nie powinny pojawić się na jego drodze. Chłopak był wyposażony w takie narzędzie, które spokojnie pozwoliłyby mu przeżyć. Jego dwie siostry, które wychowywały się w naszej rodzinie, wiedząc co stały się z jego bratem, podjęły rygorystyczną decyzję. Nie chcą tam wracać, dlatego one związały swoje życie z naszym powiatem. Iza założyła rodzinę na miejscu, a Ewa jest tu związana z pracą. Świadomie odcięły się od swoich korzeni, bo nie były pewne, czy same dadzą sobie radę powiedzieć rodzinie „nie” - relacjonuje pani Alina.

Bardzo istotne w przypadku dzieci z rodzin zastępczych są spotkania z rodziną biologiczną. Rodzina zastępcza nie ma prawa utrudniania takich spotkać. Jak zaznaczają Bąkowscy, podczas takich spotkań dzieci mogą się otworzyć.

Zwariowany kłamczuch
A jaki powinien być dobry rodzin zastępczy? Zdaniem małżeństwa z Modliszewa, musi być świetnym psychologiem, pedagogiem, analitykiem, dyplomatą, detektywem, dobrym menadżerem i dobrym kłamczuchem. - Ooo - na te ostatnie słowa ożywił się Janek. - Mama zawsze mówi prawdę, nawet jak mówi nieprawdę - tłumaczy pan Marek z uśmiechem. - Jak się pomylę, to też mówię prawdę - śmieje się pani Alina. - Trochę trzeba być zwariowanym, bo poważny człowiek nie jest w stanie tego przeżyć. Jak dzieci wyczują, że jesteśmy słabi, to uuu. Dzieci są bardzo dobrymi obserwatorami, są lepszymi psychologami niż my i całe szczęście, że nie wiedzą, jak to wykorzystać - wyjaśnia mi pani Alina. - Uuu - ponownie ożywił się Janek.

Zdaniem pani Aliny i pana Marka, rodzina, nie tylko ta zastępcza, powinna być żywiołowa. - Jeżeli słyszę, że w rodzinie jest „super, cacy”, to nam się świeczki w oczach zapalają. To znaczy, że ktoś coś ukrywa. Często u nas słychać krzyki, i to nie jest nic nadzwyczajnego - mówi pan Marek, który dodaje z uśmiechem, że całe szczęście, że ma tolerancyjnych sąsiadów. - Każde dziecko u nas jest fantastyczne, wyjątkowe i... niereformowalne - śmieje się pani Alina. - To fajnie, że z takiej róży, którą się posadzi lub dostanie, wyrastają liście, pączki, a jak już wyrastają kwiaty, to jest miodzio - dodaje.

A gdzie posterunkowy?
Wiele osób może mieć przy czytaniu tego tekstu skojarzenia z popularnym serialem "Rodzina zastępcza". Czy są podobieństwa? - Serial „Rodzina zastępcza” był pisany na naszym wzorcu - żartuje pan Marek. - Model rodziny z tego serialu przypomina nasz. Oni są bardzo wygłaskani, a my jesteśmy bardziej żywiołowi. Poza tym u nas jest więcej "awantur", ale w „Rodzinie zastępczej” nawet one są grzeczne. Tam pojawia się posterunkowy, a do nas, holender, żaden policjant nie przychodzi. Ja trzy razy zapraszałem dzielnicowego, ale nie chce przyjść. Nie wiem, czy się boi, ale chętnie byśmy z nim porozmawiali - śmieje się pan Marek, któremu mówię, że jako rodzic zastępczy prezentuje się lepiej niż postać grana przez Piotra Fronczewskiego.

Bąkowscy działają w Gnieźnieńskim Stowarzyszeniu Rodzin Zastępczych, które skupia 37 rodzin, w tym 151 osób. - Zajmujemy się wymianą doświadczeń, jest to nasz nieformalny telefon zaufania. Integracja, wsparcie, rozwój - to cele, które nam przyświecają - tłumaczy Marek Bąkowski, który dodaje, że rodziny spotykają się w różnych miejscach, m.in. w "Largo" przy ul. Kościuszki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto