Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W Zdziechowie odsłonięto nowy pomnik powstańczy [FOTO, FILM]

Paweł Brzeźniak
W Zdziechowie odsłonięto nowy pomnik powstańczy
W Zdziechowie odsłonięto nowy pomnik powstańczy Paweł Brzeźniak
W Zdziechowie odbyły się uroczystości z okazji 100. rocznicy zwycięskiej Bitwy Zdziechowskiej, która uchroniła Gniezno i Poznań przed ponownym zajęciem przez Niemców.

Uroczystości rozpoczęły się od mszy świętej w miejscowym kościele sprawowanej przez Prymasa Polski ks. abp Wojciecha Polaka. Podczas mszy senator Robert Gaweł przekazał Tomaszowi Kropidłowskiemu, dyrektorowi SP w Zdziechowie pamiątkową flagę biało-czerwoną, którą przesłał prezydent Andrzej Duda. Uczestnicy uroczystości mieli okazję zobaczyć odtworzony pomnik powstańców wielkopolskich, który stoi w centrum wsi. Nawiązuje on do przedwojennego pomnika zniszczonego przez hitlerowców w 1939 roku.

Podczas mszy wspominano postać jedynej ofiary Bitwy Zdziechowskiej, Wincentego Dondajewskiego z oddziału wrzesińskiego. - Wielkopolskie rodziny także mają w swoich losach różne doświadczenia. Rozalia i jej dzieci przeżyli stratę ojca w powstaniu. Musiało jednak nadal w nich coś takiego być z tej wspólnej drogi, tego podążania razem i zmierzania do tego samego celu. Jak mówi biogram powstańca, syn Marian, żołnierz Armii Polskiej we Francji, poległa nad Bzurą w kampanii wrześniowej, a jedna z córek, Irena, została stracona 15 grudnia 1942 roku w więzieniu przy ul. Młyńskiej za ukrywanie jeńców angielskich. Wielu powstańców i wiele rodzin, zwłaszcza w czasach okupacji hitlerowskiej, podzieliło los tych dwojga - powiedział podczas mszy Prymas Polski ks. abp Wojciech Polak.

A w 1918 roku...
Gniezno było otoczone siecią wsi kolonistów niemieckich. Stanowiło to zatem realne zagrożenie dla miasta, które od niedawna mogło cieszyć się wolnością. W związku z tym, decyzja Zygmunta Kittla mogła być jedna – powstańcy muszą być obecni na wszystkich drogach wylotowych z miasta. Prawdziwe zagrożenie znajdowało się jednak dalej, bowiem osiem kilometrów od Gniezna. Do majątku Zdziechowa zaczęły przybywać z Bydgoszczy oddziały majora Beckera. Zasoby niemieckie musiały budzić respekt, bowiem stanowiły „pokaźną siłę, złożoną z około 400 żołnierzy piechoty, oddziału kawalerii i baterii artylerii polowej”1. Niemcy skorzystali z gościnności Herberta Wendorffa, który zarządzał miejscowym majątkiem. Posiadał pałac, przed którym miały się rozegrać najważniejsze wydarzenia powstańcze w Zdziechowie.

Założenie dowódców powstania w Gnieźnie polegało na tym, żeby przeprowadzić pertraktacje, podobnie jak miało to miejsce w przypadku koszar piechoty i dragonów. Było to naiwne i zbyt optymistyczne podejście. Czy można było przypuszczać, że uzbrojony oddział niemiecki przyjechał z Bydgoszczy do Zdziechowy po to, aby pod byle pretekstem skapitulować bez podjęcia walki? Mimo wszystko, spróbowano tego wariantu. Do Zdziechowy zostali wysłani: Stanisław Werbiński oraz Zygmunt Kittel, reprezentujący Radę Robotniczą. Rozmowy musiały jednak zostać przełożone na późniejszy termin, ponieważ załoga grenschutzu nie czuła się upoważniona do ich przeprowadzenia – czekano na dowódcę wyższego stopniem. Polscy przedstawiciele wrócili do Gniezna wieczorem 29 grudnia. Jeszcze tego samego dnia pod Zdziechową znalazła się grupa powstańców, która wręcz wyrywała się do walki. Jednak pod wpływem rozkazów powracających przedstawicieli, część z nich wycofała się do Gniezna. Niektórzy jednak podeszli pod wieś, ale nie wszczęli działań zaczepnych.

Następnego dnia do Gniezna ściągnęły oddziały z Wrześni i Poznania, które przybyły na życzenie gnieźnieńskich przedstawicieli. Dochodzi do nieoczekiwanej sytuacji. Z misją do Gniezna przybył także dr Bronisław Szulczewski, reprezentujący Naczelną Radę Ludową w Poznaniu. Przekaz był jasny: konflikt musi być załagodzony wyłącznie drogą pokojową. NRL nie życzyła sobie żadnych walk z Niecami. Powstańcom z Wrześni pozostał powrót do domu. Nie trudno się dziwić, że powstańcy nie byli, delikatnie rzecz ujmując, zadowoleni z faktu, że pieszo muszą pokonać kolejne kilometry po przebyciu drogi do Gniezna, w czasie której panowały ciemności i padał deszcz. Zdziwienie z powodu nakazu NRL było powszechne. Nawet, do tej pory ugodowy, komendant Kittel nie mógł tego zrozumieć: „Zdumienie nasze było ogromne i wprost w głowie nam się pomieścić nie mogło, że mamy po tem co zaszło w pokojowy sposób sprawę załatwić”.

W Zdziechowie nadszedł czas na kolejne pertraktacje, tym razem również z udziałem przedstawicieli z Poznania: kapitanem Szczanieckim i doktorem Szulczewskim. Jakie były żądania Niemców? „Złożenie przez powstańców 1,5 tys. karabinów, a w wypadku niezastosowania się do tego grozili zbombardowaniem miasta przez artylerię i zajęciem Gniezna”.

Warto powrócić do wspomnianej wcześniej postaci, jaką był lekarz Wojciech Jedlina-Jacobson. Po przybyciu do Gniezna, zorganizował on sobie „grandę”, jak to sam wyrażał się o powstańcach, którzy byli zdecydowani iść na Zdziechowę w dniu 30 grudnia. Jak wynika z informacji przekazanych przez niego we wspomnieniach: „w najlepszym razie siły gnieźniaków przy uderzeniu na Zdziechowę liczyły 400 ludzi, którzy wyruszyli w czterech zwartych kolumnach”. Do sytuacji, jaka panowała w Gnieźnie w dniu 30 grudnia, autor odniósł się w poprzednim podrozdziale. Wobec tego, nie dziwi, że znalazła się grupa ludzi chcących walczyć pod Zdziechową, nie ważne pod czyją komendą. Na razie jednak, powstrzymywano się od działań zaczepnych. Do tego namawiali także powracający z rozmów negocjatorzy. Informacja przekazana przez nich wzbudziła wątpliwości Wojciecha Jedliny-Jacobsona co do dalszego działania. Lekarz nie miał pojęcia o zaleceniach Naczelnej Rady Ludowej, dlatego ewentualny atak sprawiałby, że odpowiedzialność spoczęłaby na jego barkach.

Część powstańców ruszyła w stronę Zdziechowy. Późnym popołudniem usłyszano pierwsze strzały. Niemcy odpowiedzieli na to nie tylko bronią dostępną w Zdziechowie, ale także artylerią postawioną w pobliskich Mącznikach. Powstańcy zdali sobie sprawę z tego, że ich skromne siły mogą nie wystarczyć w uporaniu się z Niemcami. Do komendanta Kittla zaczęły napływać sygnały z prośbą o pomoc, które zostały wysłuchane. Kittel wysłał posiłki, a ponadto poprosił, aby poznański oddział majora Szczanieckiego udał się do Zdziechowy. Jednak w trakcie marszu spotkali oni powstańca, który obwieścił, że wieś została zdobyta. W Gnieźnie po raz kolejny zapanowała radość, która trwała jednak bardzo krótko. Doba wiadomość trafiła także za sprawą oddziałów Szczanieckiego do Poznania. Dowódca stwierdził bowiem, że skoro wieś jest zdobyta i Gnieznu nie grozi atak ze strony Niemców, to można wrócić do stolicy Wielkopolski. Mamy zatem do czynienia z kolejną fatalną decyzją (po zaleceniu, aby oddziały wrzesińskie wróciły do domu). Źle zrozumiano ten komunikat. Zdziechowa została zdobyta, ale tylko jej południowa część z młynem i budynkiem szkolnym (w którym znajdowali się niemieccy jeńcy: 8 oficerów oraz 50 szeregowców). Pałac Wendorffa, znajdujący się w głębi wsi, wciąż znajdował się we władaniu Niemców. I to właśnie tam grenschutz skupiał swoje największe siły.

Suchej nitki (i słusznie) na przebywającejw Zdziechowie bez dowództwa grupie powstańczych (ok. 50 osób) nie pozostawia Zygmunt Wygocki: „W taki sposób mściło się na zapaleńcach gnieźnieńskich pójście do walki bez uprzednio należytego zorganizowania i zdyscyplinowania oddziałów, które na odgłos strzału stopniały z minuty na minutę. (…) [Powstańcy] w gorliwości swojej zapomnieli, iż poczynania wojenne wymagają odpowiedniego przygotowania w każdym szczególe”. Tego samego dnia (30 grudnia) zostało ustalone porozumienie (z inicjatywy Niemców), w myśl którego powstańcy oddadzą wszystkich jeńców i połowę broni. W zamian, grenschutz wycofa się z bronią o kilka kilometrów. Porozumienie było niekorzystne dla Polaków. Niemcy chcieli stworzyć pozorne wrażenie, że się wycofają i nie wyrządzą większej szkody. Tymczasem, chodziło o wzmocnienie sił w celu odbicia Gniezna.

Mimo wszystko, położenie Niemców nie było korzystne. Po pierwsze, wmówiono im, że powstańców wokół pałacu jest znacznie więcej niż w rzeczywistości (1500 wobec około 30-krotnie mniejszej liczby w rzeczywistości). Nie sposób było jednak to sprawdzić, bowiem panowały ciemności. Po drugie, nie działały telefoniczne przewody artyleryjskie z oddziałem w Mącznikach – zostały one przerwane przez Polaków. Po trzecie, dzięki wsparciu wspomnianej wcześniej Kompanii Kłeckowskiej Edmunda Rogalskiego, udało się zdobyć dworzec w Łopiennie. To uniemożliwiało przesyłanie wsparcia z północy i północnego- wschodu. Po wyłączeniu wschodniej drogi transportowej, był to w zasadzie jedyny kierunek, z którego mogło nadejść wsparcie. Jak wspomina E. Rogalski, „zajęcie dworca, oraz wyparcie obsady wojskowej zrobiło piorunujące wrażenie na wojsku niemieckiem w Zdziechowie. (…) Od tego momentu pertraktacje szły raźniej”. Takie informacje Edmund Rogalski posiadał od Wojciecha Jedliny-Jacobsona, z którym się kontaktował. Zatem, jak widać, Niemcy również mieli swoje problemy. Nie rozstrzygało to jednak kwestii ostatecznego zwycięstwa. Noc z 30 na 31 grudnia upłynęła raczej spokojnie – na ten czas wystawiono polsko-niemieckie służby wartownicze.

Następnego dnia rano do Gniezna przyjechał (pociągiem) oddział z Wrześni. Po przymusowym odwrocie, dowódcy nie byli jednak tak skorzy do ponownego przyjazdu ponad 100 żołnierzy. Na szczęście, udało się przekonać ich dowódcę, Władysława Wiewiórowskiego. Po przybyciu wrześnian do Zdziechowy, rozpoczęła się strzelanina, którą wszczęli Niemcy. Doszło zatem do złamania porozumienia zawartego dzień wcześniej. Walki zostały jednak przerwane po to, aby rozpocząć pertraktacje. Zaczęła się dyskusja nad prawomocnością zawartej 30 grudnia umowy, co do której wątpliwości miał obecny w Zdziechowie komendant Kittel. Zwrócił się do niemieckiego dowódcy: „Czy Pan już słyszał o tem, ażeby układy pokojowe zawierano z doktorem i księdzem?” mając na myśli, odpowiednio, Wojciecha Jedlinę-Jacobsona i obecnego w Zdziechowie: ks. Mateusza Zabłockiego (podpisał się także Ignacy Skweres).

Kittel podważał znaczenie podpisanego porozumienia proponując Niemcom poddanie się i możliwość swobodnego powrotu do kraju. Niemcy byli jednak nieubłagani, usilnie trzymając się tego, co zostało podpisane 30 grudnia. Argumentem, który ostatecznie przekonał Niemców, była śmierć Wincentego Dondajewskiego z oddziału wrzesińskiego. Była to jedyna ofiara wśród powstańców w czasie potyczki pod Zdziechową. Najistotniejsze było jednak to, że Dondajewski zginął w czasie przerwania ognia, podczas prowadzonych pertraktacji. Wywołało to duże wzburzenie pośród polskich oddziałów, do których w między czasie dołączyło ok. 60 powstańców z Trzemeszna pod dowództwem Władysława Wleklińskiego.

Niemcy otrzymali „gleitbrief” uprawniający ich do swobodnego wyjazdu do Niemiec. Dokument został podpisany przez Władysława Wiewiórowskiego i Zygmunta Kittla. Porażka Niemców stała się faktem. W tym miejscu należy ponownie zaakcentować znaczenie działań kompanii z Kłecka, która zajęła dworzec w Łopiennie, uniemożliwiając tym samym dotarcie na miejsce niemieckich posiłków. Można z całą stanowczością stwierdzić, że Kompania Kłeckowska ma swój wybitny (choć pośredni) wkład w zwycięstwo pod Zdziechową, a tym samym w uchronienie Gniezna przed powtórnym zajęciem przez Niemców.

W tym czasie jednak nikt nie pamiętał o baterii artyleryjskiej znajdującej się w Mącznikach. Dopiero przed południem postanowiono, że w stronę Mącznik wybierze się ks. Mateusz Zabłocki wraz z Ignacym Skweresem. Jednak zamiast oczekiwanego poddania się Niemców, doszło do czegoś niespodziewanego. Polacy zostali otoczeni, wzięci w niewolę i wywiezieni do Bydgoszczy, w której witano nowy, 1919 rok. Polscy więźniowie zostali wypuszczeni po trzech dniach po wymianie na niemieckich jeńców w Bydgoszczy.

De facto, podczas potyczki pod Zdziechową powstańcy byli pozbawieni pomocy od głównego dowództwa w Poznaniu. Gniezno „zostałoby też całkowicie zdane na swe siły, gdyby nie patriotyzm i solidarność okolicznej ludności w konsekwentnej walce z Niemcami”. Brak wkładu Poznania w odniesienie sukcesu pod Zdziechową wygląda jeszcze bardziej dobitnie, jeżeli weźmiemy pod uwagę, ile ta potyczka dała stolicy Wielkopolski. Nie ma bowiem złudzeń co do tego, że „uwolnienie Gniezna było bowiem również uwolnieniem Poznania od nieprzyjaciela i to od strony północno-wschodniej. Po uwolnieniu powiatu gnieźnieńskiego od wojsk niemieckich stolica Wielkopolski zupełnie swobodnie mogła skoncentrować uwagę na wypędzeniu z peryferii miasta oddziałów niemieckich, które jeszcze w dniu 1 stycznia stały w koszarach saperów na Wildzie i na lotnisku w Ławicy”.

Zwycięstwo pod Zdziechową stało się symbolem, zauważonym nawet przez Stefana Żeromskiego. Dało ono szansę na rozszerzenie walk powstańczych na Kujawy (z udziałem powstańców z powiatu gnieźnieńskiego), gdzie prowadzone działania były okupione dużo większymi stratami. Mieszkańcy Gniezna i okolic wspierali w dalszym okresie powstania wielkopolskiego inne regiony (np. Janowiec Wielkopolski czy Cerekwica) nie tylko walką zbrojną, ale także dostarczaniem niezbędnych karabinów. Tymczasem, w Gnieźnie kontynuowana mogła być praca organizacyjna w tworzącym się wojsku. 5 stycznia 1919 roku zastępcą komendanta Kittla został Władysław Jedlina-Jacobson. Trzy dni wcześniej w Gnieźnie została ustanowiona żandarmeria. Tego samego dnia postanowiono wprowadzić stan oblężenia, który był tłumaczony samowolą, a nawet prowadzoną w mieście agitacją bolszewicką, którą należało zwalczać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto