Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dyrektor Landowska: "Myślałam o szkole baletowej"

Redakcja
Z Mariolą Landowską - dyrektorem Zarządu Gospodarowania Lokalami o synach, sądzie rodzinnym, prawie oraz wypoczynku rozmawia Karolina Barełkowska

Pani dyrektor, jak pani trafiła do Gniezna?
- W Gnieźnie skończyłam liceum medyczne. Potem, w 1983 roku wyszłam za mąż i zamieszkałam. Jednak całe moje życie zawodowe było związane z Poznaniem, aż do czasu, kiedy zostałam dyrektorem Zarządu Gospodarowania Lokalami. Muszę jednak podkreślić, że w Poznaniu nabyłam dużego doświadczenia zawodowego, nauczyłam się tego wszystkiego co teraz wykorzystuję na obecnym stanowisku. Zresztą również wiedza zdobywa w liceum medycznym przydała mi się w pracy samorządowca. Musiałam uświadomić sobie fakt, że jestem w jakimś sensie odpowiedzialna za życie drugiego człowieka. Podejmuję różne ważne dla danej osoby decyzje, za które muszę wziąć pełną odpowiedzialność. Szkoła medyczna ukształtowała moją osobowość, nauczyła mnie pracowitości, odpowiedzialności, samoorganizacji oraz samodyscypliny.

Skąd pomysł, aby po szkole podstawowej pójść do liceum medycznego?
- To była raczej przypadkowa decyzja. Nie wiem czy do końca świadoma. Bo czy mając 15 lat można taką podjąć?
To była pani decyzja, nikt pani nie namawiał do podjęcia nauki w tym liceum?
- To była tylko i wyłącznie moja decyzja. Przez jakiś czas, kończąc szkołę podstawową, miałam zakusy aby pójść do szkoły baletowej. Ja zresztą bardzo lubię tańczyć. Miałam krótki kontakt z baletem. To był taki półroczny epizod. Ale tak mi się życie potoczyło, że nie zostałam baletnicą. Zostały mi jednak pewne drobne nawyki. Staram się na przykład chodzić prosto.

Wyobraża sobie pani pracę przy biurku, siebie zamkniętą w czterech ścianach przez osiem godzin, bez kontaktu z innymi ludźmi?
- Absolutnie nie. Jestem typową humanistką. Bardzo lubię ludzi i kontakt z nimi. Nie ma szans, aby w pracy zawodowej nie współpracować z innymi osobami. Proszę zwrócić uwagę na jedną rzecz. My, jako urzędnicy, zarządzamy różnego typu projektami. Musimy w nich dopracować różne szczegóły, za które odpowiedzialne są inne osoby. Dzisiaj praca urzędnika to jest nic innego jak praca zespołowa. Ja jak już mówiłam jako humanistka uwielbiam pracę zespołową. Boję się indywidualistów.

Pani dyrektor, gdyby dziś nie zajmowała pani tego stanowiska, to jak pani myśli, czym by się pani zajmowała?
- Uwielbiam prawo. Przed wejściem Polski do Unii Europejskiej w 2003 roku poszłam na studia w zakresie prawa unijnego, ponieważ wiedziałam, że wiedza w tym temacie bardzo mi się przyda. Potem skończyłam pozyskiwanie środków unijnych, jestem asesorem w Urzędzie Marszałkowskim w ocenie tzw. miękkich projektów. A gdybym nie była dziś dyrektorem, to może byłabym zatrudniona w jakieś organizacji lub dalej pracowałabym w poznańskim magistracie. W pewnym momencie - krótko przed przyjściem do Gniezna- doszło do takie sytuacji, że zaproponowano mi przyjście do Zarządu Transportu Miejskiego. Okazało się jednak, że moje ukochane miasto Gniezno ma dla mnie pewną propozycje i po prostu z niej skorzystałem. Kiedyś przez głowę przeszła mi myśl, że gdybym moją drogę zawodową miała zaczynać od początku, to wybrałabym zawód prawnika. Uważam, że byłabym dobrym sędzią sądu rodzinnego. Jestem pod znaku wagi i zawsze zanim podejmę jakąś decyzję, odpowiadam sobie na pytanie, co ja bym zrobiła na miejscu klienta, co będzie dla niego najkorzystniejsze. Staram się dostrzegać ich problemy, bo ja przede wszystkim bardzo szanuje ludzi. Nie lubię bezmyślnego krytykowania, ale przyjmuję ją, kiedy jest mądra i konstruktywna.

Proszę zdradzić, dlaczego myślała pani o wykonywaniu zawodu sędziego sądu rodzinnego?
- To jest oczywiście przede wszystkim gdybanie. Ale czemu przeszła mi przez głowę taka myśl? Być może dlatego, że pracując na zasobie mieszkaniowym, przychodzą do mnie ludzie z różnymi problemami i dramatami. Czasem widzę, że niektóre sytuacje mogłyby się inaczej potoczyć, gdyby ci ludzie zostali lepiej, albo po prostu dobrze, nakierowani. Myślę, że mam do tego predyspozycje. Czasem mam do siebie żal o to, że mam za dużo empatii w niektórych sytuacjach. Z drugiej strony sobie myślę, że gdyby mi to naprawdę przeszkadzało, to pracowałabym u jakiegoś dewelopera. Sprzedawałabym nowe budynki, miała do czynienia z ludźmi, którzy mają pieniądze na ich zakup i zapewne miałabym mniej problemów. Jednak wybrałam inną droga zawodową. Zresztą muszę przyznać, że ja bardzo lubię stare budynki... Lubię kiedy są w nich wykonywane remonty. Dla mnie musi się wiecznie coś dziać.

Czuję się czasem pani trochę bezsilna?
- Tak. Często mówię tak - gdyby Zarząd Gospodarowania Lokalami dostał dodatkowo 3 do 4 milionów złotych, to zrobiłabym remont kamienic w śródmieściu. Marzy mi się, żeby te nasze budynki wypiękniały. Bo to jest naprawdę ważne. Zresztą proszę zwrócić uwagę, co przykuwa nasz wzrok kiedy jesteśmy w jakimś obcym mieście czy to w Polsce czy też zagranicą? Kamienice. One mają swój urok. Niekiedy jest tak, że nie patrzymy na drogę, która jest w złym stanie, ale właśnie na te budynki.

Jest pani pracoholiczką?
- Można powiedzieć, że od dwóch lat jestem pracoholiczką. Choć potrafię wygospodarować czas na pewne sprawy, np. fryzjera czy kosmetyczkę. Mój pracoholizm wynika z tego, że tworzenie nowej jednostki wymaga ciągłej pracy. Myślę, że rok 2012 będzie dla nas lepszym rokiem od obecnego. Będzie one przede wszystkim przebiegał pod hasłem inwestycyjnym. Nasza praca wymaga od nas dużego zaangażowania. Inne podejście mogłoby spowodować, że gdzieś moglibyśmy popełnić błędy, które niosłyby za sobą duże komplikacje.

Pani rodzina nigdy się nie zbuntowała z powodu pani poświęcenia dla pracy?
- Jestem osobą bardzo dobrze zorganizowaną. Jak już mówiłam, znajduję czas na różne przyjemne rzeczy, ale również na takie zwykłe, domowe sprawy. W domu sprzątam sama, nikt mnie nie wyręcza w praniu czy w ogródku. Mój dom to miejsce, w którym wypoczywam, w którym każdy z domowników szanuje siebie wzajemnie. Zapewne bardzo istotną sprawą jest to, że mam już dorosłe dzieci. I co najważniejsze, mam fajnego, kochanego męża, który wie na czym polega praca zadaniowa. Wspomagamy się wzajemnie. Mąż nie robi problemów kiedy ma zrobić zakupy do domu, czego ja strasznie nie lubię.

Czyli pani rodzina nie jest zazdrosna o to, że tyle czasu poświęca pani pracy zawodowej?
- Nie. Większy problem miałam, kiedy dzieci były małe, miały po ok. 10 lat. Kończyłam wówczas studia, różnego rodzaju fakultety. Wówczas odczuwałam największe "wyrzuty". To był dla mnie trudny okres. Kiedyś zadałam im pytanie czy nie mają do mnie pretensji, że ciągle byłam w rozjazdach, na szkoleniach, kursach to powiedzieli, że nie, ponieważ byłam z nimi w najważniejszych chwilach ich życia. Myślę, że przez to jak wyglądało ich dzieciństwo oni nauczyli się pracowitości i odpowiedzialności.

Jak pani wypoczywa?
- Uwielbiam jeździć do Uniejowa na termy, gorące źródła. Poza tym mam bardzo fajną rodzinę, która mieszka za miastem, ma duży las i jezioro i jadąc do nich niesamowicie wypoczywam. Po pracy lubię również wybrać się na spacer. Zresztą nawet będąc w biurze czasami potrzebuje półgodzinnego dotlenienia się. No i bardzo lubię pływać. Poza tym prowadzę tzw. dom otwarty. Często mamy gości. Bardzo lubię ludzi i bardzo cieszą mnie wizyty członków naszej najbliższej rodziny czy przyjaciół.

Jest pani zwolenniczką aktywnego wypoczynku?
- Niekoniecznie. Jak dzieci były małe, to wspólnie z nim przeszliśmy wszystkie góry w Polsce. Dzieci wówczas nauczyły się różnych potrzebnych rzeczy, na przykład tego, że na szlaku mówi się "dzień dobry", a papierki wrzuca się do plecaka, a nie na ziemię. Dwa lata temuzwiedziałam ścianę wschodnią Polski. Nigdy nie zapomnę rozmów z tymi ludźmi, którzy opowiadali o swoich dramatach. Słuchałam tego z wielką pokorą. Przyznam jednak, że przy tej obecnej bieganinie lubię położyć się w cieniu na plaży i poleniuchować.

Znajduje pani czas na leniuchowanie na kanapie?
- Tak, znajduję. Włączam wówczas telewizor i bezwiednie skaczę po kanałach.

Przyznała pani, że była zapracowana matką. Czy w związku z tym pani synowie mogli liczyć na więcej swobody i pobłażania?
- Absolutnie nie. Myślę, że matki w przypadku kiedy mają synów zachowują się inaczej niż ma to miejsce w przypadku dziewczynek. Mi się udało ich wychować na odpowiedzialnych i dobrych ludzi. Nigdy jednak im nie pobłażałam. Dzieci wiedziały jakie zasady i reguły panują w domu. Kiedyś z mężem zaczęliśmy się zastanawiać czy aby nie za bardzo rygorystycznie ich nie wychowaliśmy. Oczywiście zdarzały się sytuacje, że rozrabiali. Ale wszystko było pod kontrolą. Z jednej strony chłopcy mieli swobodę, z drugiej z mężem trzymaliśmy rękę na pulsie.

Pani dyrektor, przy jakiej muzyce się pani relaksuje?
- Bardzo lubię Marka Grechutę. Mam jego wszystkie płyty. Poza tym słucham również Dżemu, ale tego starego, kiedy wokalistą był Ryszard Riedel.

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dyrektor Landowska: "Myślałam o szkole baletowej" - Gniezno Nasze Miasto

Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto