Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdzie kończy się rygor, a zaczyna przemoc? Dlaczego dziesięcioro dzieci musiało odejść z domu dziecka

Hanna Komorowska-Bednarek
Hanna Komorowska-Bednarek
Alina i Marek Bąkowscy to najsłynniejsza w powiecie gnieźnieńskim rodzina zastępcza. Przez ostatnie 20 lat wychowali ponad 20 dzieci po traumach, ze specjalnymi potrzebami, zagrożonych niedostosowaniem społecznym. 23 stycznia otrzymali szokującą informację. Z dnia na dzień musieli oddać dzieci innym rodzinom zastępczym. Dlaczego?

Spis treści

Rodzina zastępcza z 20-letnim stażem natychmiastowo rozwiązana

Państwo Bąkowscy z Modliszewa to rodzina, która od dwudziestu lat tworzy rodzinę zastępczą, a od kilku lat Rodzinny Dom Dziecka. Alina i Marek przez lata wychowali wiele dzieci, które obecnie mają już swoje rodziny. Zdarza się, że trafiają do nich dzieci z FAS i upośledzeniem umysłowym. Często są to dzieci zagrożone wykluczeniem społecznym, czy „po przejściach”, z traumami. Dzieci, którym ciężko jest przyjąć do wiadomości, że trafiły do zastępczej rodziny.

Rodzina doskonale znana jest w powiecie gnieźnieńskim nie tylko z powodu zajęcia zawodowego. Małżeństwo włącza się w wiele lokalnych inicjatyw, a pan Marek (58 l.) jest z zamiłowania historykiem. Historię okolicznych wsi zna doskonale i co roku organizuje Rajd Zbója Macieja przez Modliszewo i okolice. Pani Alina (57 l.) z kolei od lat działa w Kole Gospodyń Wiejskich.

Jeszcze w grudniu w Gnieźnieńskiej Bibliotece Publicznej odbył się wernisaż wystawy „Rodzina Zastępcza”. Znany gnieźnieński fotograf towarzyszył rodzinie i stworzył fotoreportaż o ich funkcjonowaniu. Otwarcie wystawy cieszyło się dużym zainteresowaniem mieszkańców miasta, którzy podziwiali trud włożony w wychowanie dzieci, których przez lata w domu rodziny z Modliszewa były dziesiątki.

W 2016 roku rodzina udzieliła wywiadu dziennikarzom portalu Gniezno.NaszeMiasto.pl, tak opisując decyzję o zostaniu rodziną zastępczą:

- Zarówno ja, jak i mąż jesteśmy z wielodzietnej rodziny. Sami nie mogliśmy mieć wielu swoich dzieci, ze względów m. in. zdrowotnych

- wyjaśniała pani Alina. Najważniejsze było jednak to, że państwo Bąkowscy mieli życiowy dług do spłacenia. - Kiedyś udało nam się wywinąć od bardzo przykrych konsekwencji zdrowotnych i przyrzekłam sobie, że podziękuję Panu Bogu za to, że dał mi drugą szansę. Po tej szansie pojawiła się kolejna, więc mam za co dziękować. Dlatego mamy dzieci, bo one są najbardziej potrzebujące - mówiła pani Alina.

Wtedy małżeństwo przyznawało, że dzieci dołączały do nich etapami.

- Śmialiśmy się kiedyś, że dzieci przychodzą do nas w „systemie piątkowym”, czyli co pięć lat. Jak się nie pojawiło dziecko w ciągu roku, to mniej więcej po pięciu latach było następne

- przyznała z uśmiechem pani Alina kilka lat temu. Od tego czasu wiele się zmieniło. Gdy ok. rok temu trafiły do nich kolejne dzieci, w okresie „szczytu” mieli ich pod opieką nawet 15. W międzyczasie część młodych została adoptowana, część się usamodzielniła. Gdy 23 stycznia w szkole przekazano im informację o tym, że z dnia na dzień mają odwieźć dziesięcioro dzieci do innych zastępczych rodzin, byli w szoku, w którym pozostają do dziś.

Tego samego dnia wieczorem Marek Bąkowski na swoim facebookowym profilu wystosował dramatyczny apel:

- Proszę o pomoc! W dniu dzisiejszym otrzymaliśmy info o rozwiązaniu naszego RDD nie znamy przyczyn mamy spakować dzieci i odwieść do PCPR . Monitujcie do przewodniczącego sądu rejonowego w Gnieźnie i do PCPR o zmianę postanowień. To wielki dramat dla dzieci i nas. Z nami nikt nie rozmawia.

Pod wpisem pojawiły się dziesiątki komentarzy ze słowami wsparcia. Większość komentujących nie rozumiała co się stało. Raz po raz zdarzył się wpis „widocznie coś się tam działo, bo sąd z powietrza takich decyzji nie podejmuje”.

Mężczyzna miał tylko zostać powiadomiony o konieczności spakowania dzieci, wobec których (łącznie dziesięciorga) sąd wydawał dzień po dniu decyzje. Podjęta została przez sąd rodzinny decyzja o całkowitym rozwiązaniu rodzinnego domu dziecka. Ostatni podopieczny wyjechał z Modliszewa 25 stycznia. Tak radykalnej decyzji jeszcze w powiecie gnieźnieńskim nie było.

„Sprawa jest delikatna”

Wicestarosta gnieźnieński, Anna Jung, zna rodzinę Aliny i Marka od lat. Na wtorkowej konferencji prasowej wielokrotnie podkreślała delikatność sytuacji.

- Zwracam się z apelem do wszystkich osób, które wypisują komentarze na Facebooku. Szanowni państwo, to jest bardzo delikatna sprawa! Mówimy o dzieciach umieszczonych w Rodzinnym Domu Dziecka i zaręczam państwa, że żaden organ , taki jak szkoła, która pierwsza zareagowała, policja, sąd, prokuratura, nie pozwoliłaby sobie na wydanie postanowienia o natychmiastowym zabezpieczeniu dzieci gdyby nie miała ku temu podstaw lub przynajmniej nie miała ku temu podejrzeń, które należy wyjaśnić. Najważniejsze do pracowników PCPR-u i wszystkich wymienionych jednostek jest dobro dzieci

– relacjonowała A. Jung. Szkoła, do której uczęszczało jedno z dzieci zadziałała błyskawicznie. I niezwykle skutecznie.

- Prowadzimy czynności odnoście prawidłowego sprawowania opieki przez rodzinę zastępczą

– podkreślała asp. Sztab. Anna Osińska, Oficer Prasowy Komendy Powiatowej Policji w Gnieźnie. Również mundurowi nie chcieli udzielać szczegółowych informacji dotyczących sprawy, podkreślając, że konieczne jest chronienie dzieci. Choć nikt nie podawał konkretów, w tym samym czasie wszyscy w Gnieźnie i okolicach zadawali sobie pytanie:

Co działo się u Bąkowskich?

Udało nam się kilkukrotnie porozmawiać z Markiem. Mężczyzna zanim stał się rodzicem zastępczym pracował jako listonosz. By móc zając się wychowywaniem dzieci, ukończył studia, pedagogikę. Wraz z żoną brał udział w licznych kursach dla rodzin zastępczych. Ostatni z nich – który nie był finansowany ze środków PCPR-u, małżeństwo przeszło ledwie kilka miesięcy temu.

Według relacji mężczyzny, dzieci są zrozpaczone koniecznością wyjazdu. Nie rozumieją, co się dzieje, ale dobrze pamiętają moment, gdy odbierano je z rodzin biologicznych, najczęściej niepełnych i patologicznych. W domu położonym przy głównej drodze w Modliszewie po raz pierwszy od dwudziestu lat zapanuje cisza.

Bąkowski nie chce wypowiadać się oficjalnie. Jego zdaniem służby zareagowały w sposób nieprawidłowy, a cała seria nieporozumień na linii PCPR-szkoła-rodzina zastępcza miała ostatecznie doprowadzić do sytuacji, w której są teraz. Mówi: ktoś nadinterpretuje pewne wydarzenia. Choć, jak wiadomo, sprawa „jest delikatna” i „chodzi wyłącznie o dobro dzieci” nie można nie cofnąć się w przeszłość mówiąc o tej sprawie.

Gdy rok temu przybyły do domu w Modliszewie nowe dzieci, wiadomo było, że przed rodziną stoją nowe wyzwania. Bąkowski śmiał się wtedy, że „wracają do etapu przedszkola”, bo dawno nie było u nich tak małych pociech. Było oczywiste, że dzieci w przedziale wiekowym od przedszkola do ostatnich klas szkoły podstawowej mogą mieć pewne zaburzenia, które będzie trzeba diagnozować.

Wersja Bąkowskiego. Jeden z chłopców, Ksawery, około sześciu miesięcy temu, jak wynika z relacji rodziny, miał popełnić pewne przewinienie. Młody wiedział, że Alina i Marek nie będą zadowoleni, więc w szkole miał powiedzieć, że został pobity. Wtedy rodziców wezwano „na dywanik”. Sprawa została wyjaśniona, chłopiec przeprosił, przyznał, że nikt go nie bił. W domu dostał karę i sytuacja została, mogłoby się wtedy wydawać, wyjaśniona. Chłopca i rodziców skierowano na terapię, na którą uczęszczali, a psycholog ze szkoły miał chwalić młodego za nawiązanie silnych więzi z rodzicami.

Pomówienie czy poważna sprawa?

Co zatem działo w tygodniu poprzedzającym wydane przez sąd postanowienie natychmiastowego odbioru dzieci? Choć Bąkowscy nie są pewni czy chodzi o tę konkretną sytuację, bo jak twierdzą „nikt z nimi nie rozmawia”, mają swoje podejrzenia.

W styczniu jedna z podopiecznych, Janina, miała dopuścić się takiego samego przewinienia, jak Ksawery kilka miesięcy wcześniej. To już się zdarzało. Dziewczyna pochodzi z domu „trudnego”, notorycznie dopuszczała się wielu przewinień. Ostatnio podjęto ostatecznie decyzję, że po feriach trafi do jednej ze szkół specjalnych na terenie Gniezna.

Janka, według Marka Bąkowskiego, dobrze pamiętała sytuację sprzed miesięcy, która miała ją w pewien sposób „zainspirować”. Byli zastępczy rodzice uważają, że dziewczynka w szkole powiedziała o rzekomej przemocy psychologowi szkolnemu. Dziewczynki z Modliszewa kilka dni wcześniej bawiły się w tujach, co spowodowało u Janiny tarcia naskórka. Bąkowscy mówią: może powiedziała że ją bijemy? Nikt jednak nie potwierdził, że chodzi o te wydarzenia.

- Państwo Bąkowscy przez tyle lat odwalili kawał ciężkiej pracy i poświęcili całe swoje życie dla obcych dzieci. Byli żywym przykładem dla nas, dla Stowarzyszenia Rodzin Zastępczych i wielu innych ludzi jak postępować z dziećmi. Na nich zawsze każdy mógł liczyć i nigdy nie odmówili pomocy. Dla swoich podopiecznych byli zawsze zwarci i gotowi do wszelkich poświęceń. Wychowanie obcych dzieci to niezwykły dar chęci i pomocy innym ludziom. Tutaj nie ma się z czego tłumaczyć, wszyscy wiemy, ze zasługujecie na ogromny szacunek i podziw. Mała Marysia zawsze w tym domu była mile widziana i dobrze traktowana

– relacjonuje Maria Domitru, młoda mieszkanka Poznania, która wychowywała się w zaprzyjaźnionej z Bąkowskimi rodzinie zastępczej. Pozytywne komentarze pojawiają się też pod wpisem Marka z 25 stycznia, w którym mężczyzna pisze:

- RDD Nasza Chata został rozwiązany. Przepraszamy, dziękujemy, prosimy o dobre myśli. Dzieciaki oddaliśmy do dobrych rodzin, w nas mają wsparcie, i wsparcie w opiekunach. Dla tych, którzy nam źle życzą mamy radę: przyjmijcie 10 dzieci z traumami z którymi dorosły by sobie nie poradził, wychowajcie je w bezpiecznym domu, wtedy stańcie przed nami, a powitamy Was jak przyjaciół. Za biurkiem świat wygląda inaczej nie zawsze to co widzisz i słyszysz jest prawdziwe.

Gdzie kończy się rygor, a zaczyna przemoc?

Jeden z byłych podopiecznych, teraz już dorosły ojciec trójki dzieci wspomina:

- Pamiętam sytuację jak jeden z chłopaków zbił szybę w sali wiejskiej. Za karę musiał myć słoiki w piwnicy. Zresztą Alina zawsze była wybuchowa. Do tego chłopaka wołała nie po imieniu, lecz „Parówa”. Czy tak powinna odzywać się matka?

„Parówa” ma dzisiaj blisko 30 lat. W Modliszewie spędził 9 wiosen.

- Były kary. Bicie paskiem, jak ktoś się nie zgadzał z ich zdaniem, to musiał wykonywać wiele prac np. myć łazienki do czasu gdy oni uznają, że są czyste. A to trwało długo. Ja sam przez niecały tydzień myłem w piwnicy słoiki. Taką dostałem karę.

Jeśli wtedy nastolatkom potencjalnie działa się krzywda, dlaczego nie zgłosili tego pedagogowi w szkole, lub pracownikowi PCPRU, który wizytował regularnie ich dom? - Bałem się, mówili, że już nigdy nie pojadę do rodziny biologicznej – podsumowuje „Parówa”. Według jego relacji, kary wymyślać miała Alina.

Sąsiedzi i mieszkańcy okolicy mówią: tak, była dyscyplina, ale czy można inaczej przy tak wielu dzieciach? Przecież oszaleć można.

W rozmowie z dziennikarką „Głosu”, Marek przyznaje: tak, dzieci dostawały kary. Przykład? Przepisanie po stokroć przykazań kościelnych, prace domowe, ale głównie pisanie i czytanie.

Od wydania postanowienia o natychmiastowym zabezpieczeniu dzieci mija kilka dni. 26 stycznia zarówno szefowa gnieźnieńskiego Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, Dorota Perlik, jak i wicestarosta Anna Jung, nie udzielają żadnych nowych informacji. Więcej nic nie powiedzą. Dla dobra śledztwa. Na pytanie czy wcześniej mogły się pojawiać jakieś sygnały świadczące o pewnych nieprawidłowościach w tej rodzinie, zgodnie odpowiadają: tych informacji udzielić nie możemy.

Zastępca Prokuratora Rejonowego w Gnieźnie, Radosław Krawczyk potwierdza, że do prokuratury wpłynęły dwa zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa.

- Wpłynęły dwa zawiadomienia. Jedno złożyła szkoła na policji, drugie wpłynęło bezpośrednio do nas z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Ono zawierało takie informacje, które uzasadniało podejrzenie popełnienia przestępstwa psychicznego i fizycznego znęcania się nad małoletnimi. 24 stycznia w tej sprawie wszczęto śledztwo z artykułu 207, par. 1a kodeksu karnego, czyli znęcanie się nad osobą nieporadną z uwagi na wiek w tym wypadku. Jest to czyn zagrożony karą do lat ośmiu.

Dzieci zostały objęte pomocą psychologiczną. Wszystkie imiona małoletnich zostały zmienione. Na 27 stycznia nikomu nie postawiono zarzutów.

Gdzie kończy się rygor, a zaczyna przemoc? Dlaczego dziesięcioro dzieci musiało odejść z domu dziecka

Gdzie kończy się rygor, a zaczyna przemoc? Dlaczego dziesięc...

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto