Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gniezno. 100 metrów historii. Skryba Mikołaj, ZOMO, Krzyżacy i ostatni mistyk,czyli spaceru Franciszkańską część III

Jarosław Mikołajczyk – muzealny detektyw Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie
Poprzedni spacer ulicą Franciszkańską zakończyliśmy opowieścią o „gnieźnieńskiej świętej rodzinie”. Muzealny Detektyw opowiadał między innymi o rodzinnych koligacjach księżnej Jolenty jak i jej męża księcia Bolesława Pobożnego. Stanęliśmy na przeciwko Królika Skryby. Małe brązowe rzeźby, nie są ustawione w miejscach przypadkowych. Każda z nich kryje za sobą lokalną historię. Łącznie jest ich 15.

Królik Skryba, choć już zgarbiony, nadal dumnie wypełnia swoje obowiązki. Jest On upamiętnieniem działającego tu najprawdopodobniej jeszcze na początku XV wieku skryptorium. Bogata biblioteka ojców Franciszkanów sprawia, że kaligrafowanie oraz iluminacje kojarzymy właśnie z nimi. Zabytki pisane, dowodzą, że faktycznie pracował tu znany z imienia Nicolaus, który to „skrobał” na zlecenie klarysek. Był On między innymi skryptorem ostatnich stron Graduału* Klarysek z 1418 roku. Ponoć był mrukiem, ale człowiekiem dobrym i uczynnym. Czasem pomagał ubogim pisząc za nich prośby do możnych. Wiemy też, że skryptorzy niekoniecznie musieli pisać na miejscu (nie od dzisiaj istnieje praca zdalna), gnieźnieńscy byli jednak związani z klaryskami.
Wiodącym skrybą wspomnianego graduału był Stanisław, kustosz kościoła w Strzeszewie. O tym wiemy z tekstu dedykacji tejże księgi, która ma dobrze udokumentowany fakt fundacji.
Potwierdza go kronika klasztoru św. Klary w Gnieźnie, gdzie pod datą 1418 czytamy: „Ksieni klasztoru Wielebna Panna Katarzyna Zagajewska sprawiła piękny kancjonał na pergaminie”. Graduału Klarysek z Gniezna, nie można przecenić, zwłaszcza ze względu na jego świadectwo wysokiej kultury muzycznej Gniezna. „Rękopiśmienny ten zabytek składający się z 302 kart pergaminowych, był własnością klasztoru klarysek gnieźnieńskich od roku fundacji (1418) do roku 1838, to jest do chwili przejęcia klasztoru przez rząd pruski” - opisuje ks. Ireneusz Pawlak w jednym ze swoich dzieł. Czy ten zabytek ma tylko wartość dla badania opracowań muzycznych?

Na marginesach zapisane historie i kunszt iluminacji

Na marginesach znajdujemy wiele dopisków dokonanych przez siostry, często dotyczących samego śpiewania, jednak jak podaje w swoim kalendarium Jerzy Łubiński z kancjonału dowiadujemy się między innymi, że pierwszy w Polsce zegar 24-godzinny, a nie półzegarze 12-godzinne zainstalowano na wieży gnieźnieńskiej katedry. Jeśli jednak chcemy ocenić wartość artystyczną graduału to uderza nas kunszt wykonania iluminacji. Podejrzewa się między innymi wpływ wielkiego iluminatora Jana z Żytowa. „Wykonawca iluminacji graduału znał dorobek miniatorstwa czeskiego i śląskiego. Widać to na przykładzie motywów dekoracyjnych, które wykazują duże podobieństwo z motywami ornamentacyjnymi znanych dzieł czeskich. Iluminator graduału jest jednak artystą i zdobywa się na twórczą transpozycję znanych mu wzorów” - pisał ks. Pawlak.

W tym miejscu być może warto by upamiętnić Mikołaja Goszczyńskiego, który był proboszczem kościoła w Strzeszewie (dziś Strzyżewo). Jego szerokie znajomości wśród rzemiosła artystycznego Wrocławia i Czech mocno wpłynęły na warsztat iluminatorów pracujących dla klarysek, ale też wiele innych działań zdobniczych, choćby w katedrze.
Już podczas pierwszego spaceru powinniśmy powiedzieć, że miejsce to było szczególnym jeszcze zanim powstały klasztory. Zgodnie z odkryciami archeologa z Muzeum Początków Państwa Polskiego dr Tomasza Janiaka, wcześniej mieściło się tu średniowieczne cmentarzysko funkcjonujące bodaj do XIII wieku.
Jesteśmy na placu przed wejściem do kościoła ojców Franciszkanów, z którego rozlega się widok na teren nazwany dzisiaj „Doliną Pojednania”. W dole płynęła niegdyś Srawa, zapomniana rzeka, która przez wiele lat wyznaczała życie miasta. Przed remontami było tam boisko do piłki nożnej - raczej dzikie. Wielu dzisiejszych 40. czy 50-latków grało tam zresztą nie tylko w gałę. Młodzi popalali tu pierwsze papierosy: Sporty, Giewonty lub Klubowe. Kradliśmy tu pierwsze pocałunki płci przeciwnej. Byli i tacy, którzy poznawali tu smak jabłkowego wina z domieszką siarki – nielegalnie rzecz jasna. Ta przestrzeń pomiędzy Wzgórzem Panieńskim a Świętojańskim jeszcze do lat 90. XX wieku była dziką oazą dla zabaw dziecięcych. Już przed reorganizacją „szczyle i gzuby” z Gniezna nazywały miejsce Doliną. To jednak już inne „100 metrów historii”

ZOMO, Msze za ojczyznę, Krzyżacy

Wróćmy jednak wzrokiem na kościół pw. Wniebowzięcia NMP. Warto w tym miejscu wspomnieć trudne czasy stanu wojennego. Słowa prymasa Józefa Glempa, studzące rozgoryczenie tuż po masakrze na Wujku sprawiły, że w naturalny sposób Ci, którym groziło internowanie szukali pomocy nie przy Wzgórzu Lecha, a przy Wzgórzu Panieńskim. To z biegiem wydarzeń się zmieniło. Jednak “u Franków” odbywały się przez długi czas msze za Ojczyznę, raz w miesiącu każdego 13.

W latach „mszy za Ojczyznę”, gdy przeżywaliśmy najpierw wprowadzenie stanu wojennego, potem zabójstwa Grzegorza Przemyka i ks. Jerzego Popiełuszki, było to ważne miejsce. Tu gdzie stoi Krzyż. Po tych mszach ustawiano znicze w wymowne kształty V lub symbol Polski Walczącej. Pewnego razu stworzono nawet symboliczny grób Grzegorza Przemyka. Sam Krzyż w latach 80. XX wieku usytuowany był bliżej wejścia do nawy bocznej kościoła. Bywało, że na wychodzących czekały ostentacyjnie „schowane lodówy” i Nyski - milicyjne rzecz jasna. O pomocy ojców Franciszkanów, takiej realnej pomocy dla tych, którzy faktycznie byli zagrożeni, często wspominał nieżyjący już Marek Kosmala, którego chronili Oni przed internowaniem.
Dziś jeszcze nie wchodzimy do środka kościoła, jednak tablica pamiątkowa w wejściu do nawy Jolenty opowiada o tych wydarzeniach. Kościół Franciszkański był mocno związany z Solidarnością, tą pierwotną, będącą przede wszystkim ruchem społecznym. To dobitnie pokazywały w latach stanu wojennego i krótko po nim scenografie grobów pańskich. ciekawym dowodem jest zdjęcie ze zbiorów Jerzego i Sławomira Łubiuńskich. Opowiadanie o tej solidarnościowej części gnieźnieńskiej historii w tym miejscu pozwala na pewna dygresję. Muzealny Detektyw jako przewodnik nie stroni zresztą od tego.

Na długo przed Gdańskiem...

Samą nazwę Solidarność, kojarzymy przede wszystkim ze strajkami na Wybrzeżu z sierpnia 1980 roku. Warto jednak pamiętać, że rodowód nazwy jest wielkopolski i małopolski. Po krakowskim SKS z 1977 roku, pierwszym bardziej nagłośniony był Studencki Komitet Solidarności, który powstał w 1978 roku w Poznaniu. Był reakcją społeczną na wyrzucenie z uczelni Stanisława Barańczaka. Rodzić się może pytanie o to dlaczego wspominamy o tym poznańskim komitecie w Gnieźnie?
Wśród 10 sygnatariuszy tego dokumentu poparcia dla Barańczaka, którego podpisanie wymagało wówczas ogromnej odwagi było dwoje gnieźnian. Ewa Kubacka i Maciej Szczerkowski, tworzący Teatr Exiles inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa. Ten niewielki plac przed kościołem ojców Franciszkanów był jednak miejscem manifestacji politycznych i religijnych nie tylko w latach 80. XX wieku i czasach Solidarności. Wielką manifestacją okazała się na poczatku PRL-u procesja z relikwiami bł. Jolenty z Rynku do Franciszkanów. Z niezwykle wzruszającym wejściem do kościoła. To w tym miejscu procesja musiała zatrzymać się nieco dłużej co rozzłościło aparat bezpieczeństwa. Sam zresztą powrót ojców w 1945 roku po wypędzeniu przez hitlerowców został w pamięci gnieźnian ważnym wydarzeniem.

Legendy podziemi

Trzeba powiedzieć, że franciszkańskie podziemia owiane są legendami. Miejskie opowieści mówią nie tylko o połączeniu podziemnym klasztoru z katedrą. Znamy i takich podwórkowych gawędziarzy, którzy jeszcze 40 lat temu dowodzili, że da się stąd przejść do Pyzdr. Trudno dziś zgadywać czy nie były to raczej pragnienia młodzieńcze, rozbudzone przez filmy z Panem Samochodzikiem lub Wakacje z Duchami. Swoją drogą opowieści takowe snuli także kustosze Muzeum w Pyzdrach jeszcze w latach 80. tych XX wieku. Nie jest jednak legendą, że właśnie tu w podziemiach ojców Franciszkanów we wspomnianym już 1331 roku schroniła się przed komturami i braćmi Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie spora część mieszkańców Gniezna. Dodajmy, że dzięki poselstwu Franciszkanów i wikarego katedralnego Alberta, komtur ziemi chełmińskiej Otto von Luterber oraz późniejszy wielki mistrz Dietrich von Altenburg, znani ze srogości, oszczędzili katedrę i klasztory na Wzgórzu Panieńskim. Krzyżacy, którzy puścili z dymem resztę miasta otrzymali nawet rozkaz komtura by bronić Franciszkanów przed pożarem. Możemy więc powiedzieć, że podziemia franciszkańskie zasłużyły na swoje legendy.
Kolejne niesłychane historie, wykorzystał w swojej książce „Honor Lontrusa” - Maciej Przybylski. Pisarz akcję swojej książki lokuje w czasach, gdy klasztor przypisany do Fary spełniał raczej rolę zamkniętego magazynu. Jego bohaterowie podążając właśnie za legendami wielkich gnieźnieńskich tuneli podziemnych, przeżywają dramatyczne chwile ratując miasto od przygotowywanego zamachu. Według nich właśnie podziemia franciszkańskie zostały zaminowane. Zostawmy jednak fabułę, dobrze kończącej się książki.

Podczas ostatniej konserwacji kościoła ojców Franciszkanów, uzyskano jednoznaczne potwierdzenie, że podziemia są rozległe. Zakres prac konserwatorskich objął jedynie te piwnice, które znajdowały się właściwie pod prezbiterium kościoła i częściowo zakrystią.
Jeszcze na przełomie XX i XXI wieku funkcjonowały tu pomieszczenia magazynowe scholi parafialnej a także kaplica. W czasie gdy gwardianem był ojciec Hubert Fabian Lipiński rodziła się nawet myśl utworzenia Centrum Kultury i Myśli Chrześcijańskiej. W zamierzeniu chodziło o wolny od dewiacyjności ośrodek otwarty na kulturę i mistykę chrześcijańską. Warto nadmienić, że małe metalowe drzwi w murze kościoła od ulicy Franciszkańskiej prowadzą właśnie do tej części podziemi. Odbyło się tu kilka wieczorów poetyckich między innymi ks. Kameckiego.

Schronienie dla ostatniego mistyka Gniezna

Osobą, która przed upewnieniem się historyków, że to miejsce miało być kryptą Bolesława Pobożnego, prowadziła tu działalność na pograniczu teatru i medytacji chrześcijańskiej był Sławomir Kuczkowski. Niezwykle wyjątkowe w polskiej przestrzeni duchowo-artystycznej działania „Królewskiej Drogi Krzyża” oraz „Komory”, wykraczały daleko poza to co na styku medytacji i kultury chrześcijańskiej powstało na przestrzeni ostatnich 50 lat, być może nie tylko zresztą w Polsce. Wolne od dewocyjnej kokieterii, „sakrokiczu” i wszelkich nadmiarów przestrzenie, były po prostu udostępniane przez Kuczkowskiego i jego teatr jednemu uczestnikowi.
W przypadku „KDK” Sławomir Kuczkowski wprowadzał uczestnika w podziemia, gdzie stało 14 surowych ław, na końcu każdej twarz Chrystusa namalowana przez Elżbietę Binkowską. Na początku ławy krzesło i serwetka z nazwa stacji. Oprócz tego świece, które uczestnik mógł zapalać lub gasić. Dowolność czasu i odbioru, wprowadzając Kuczkowski prosił jedynie o obmycie rąk w misce stojącej na wejściu. Ten gest Piłata ukierunkował przeżywanie. W kronikach Teatru Wizji i Medytacji Czerwona Główka, którego wizjonerem był właśnie Sławomir Kuczkowski, możemy przeczytać świadectwa ogromnego poruszenia, dramatów wewnętrznych i uniesień, pisane nie tylko przez ludzi wierzących.
Jeszcze bardziej pozbawionym ruchu i artysty działaniem była „Komora”. Tu Kuczkowski udostępniał z przyjaciółmi niezwykłą budowlę. W zamyśle łączącą symboliczną Arkę Noego z czymś na granicy zamkniętego konfesjonału. W zamyśle gnieźnieńskiego mistyka widz-uczestnik, ponownie w pojedynkę i bez ograniczeń czasowych, miał wejść do komory, w której zamknięciu widział Mandylion** i zejść tym samym do komory własnego serca. Trzeba powiedzieć wyraźnie: to ówczesny zakrystianin Mirosław Mikołajczyk członek rady parafialnej oraz ojcowie urzędujący w klasztorze na początku nowego tysiąclecia, w tym gwardian ojciec Piotr Pospieszny i wspomniany wyżej ojciec gwardian Hubert Fabian Lipiński czy ojciec Rafał Zięba jako nieliczni ludzie gnieźnieńskiego kościoła wykazali się wyczuciem i wrażliwością by przygarnąć i myśli i dzieło Sławomira Kuczkowskiego. Warto podkreślić, że wśród hierarchów szacunkiem darzył działania Kuczkowskiego prymas senior abp Henryk Muszyński. Teatr Wizji i Medytacji Czerwona Główka u Franciszkan współtworzyli śp. Leszek Giżycki i Janusz Bukowski.
W swoich działaniach twórczych Sławomir Kuczkowski z żelazną konsekwencją realizował zanikanie artysty. Był przeświadczony, że dzieło powinno dawać szansę przeżycia wewnętrznego, a artysta nie powinien nawet zaznaczać swojej obecności. Kuczkowski w swoich ostatnich działaniach, udostępnianych właśnie w krypcie Bolesława Pobożnego, zrealizował postulat chrześcijańskiej kontrowersyjnej myślicielki i mistyczki Simone Weil. Uważała ona, że teatr, jeśli ma służyć dobru musi być nieruchomy, a dramat musi odbywać się w ciszy i w sercu.

- Jeśli wszystkie założenia, o których mówimy, w przypadku „Królewskiej Drogi Krzyża”, a przede wszystkim „Komory” realizują się nocą w przestrzeni pustych podziemi kościoła Franciszkańskiego, przestrzeń udostępniana jest jednorazowo jednej osobie bez udziału twórców, to po pierwsze: mamy tu, to co postulowała Simone Weil, a co chyba udało się nielicznym w teatrze - teatr nieruchomy. Po drugie: jest to mistycyzm w czystej postaci tak jakby twórca realizował myśli św. Jana od Krzyża. Nie dziwi mnie więc sytuowanie przez Ośrodek Centralny Basen Artystyczny w Warszawie obu zdarzeń, obok Sceny Plastycznej KUL Leszka Mądzika, czy poetyki Adama Zagajewskiego”

- pisała kiedyś śp. Małgorzata Bartyzel wybitna teatrolożka i dziennikarka.
Sławomir Kuczkowski oprócz tworzonego teatru, był poetą, otrzymał między innymi nagrodę im. ks. Jana Twardowskiego za tomik „Piętno”. Ostatni wieczór autorski odbył się kilka dni przed przedwczesna śmiercią, przy łózku poety, wcześniej właśnie w piwnicach franciszkańskich. Przez wiele lat Sławomir Kuczkowski pracował jako portier w Młodzieżowym Domu Kultury, w zestawieniu ze stanowiskiem służbowym i uprawianą sztuką uzyskał przydomek Portier Pana Boga. Ostatnia jego portiernia mieściła się właśnie za tymi małymi metalowymi drzwiami od ulicy Franciszkańskiej. Kilka epizodów z życia tego ostatniego mistyka Gniezna, który znalazł schronienie w krypcie Pobożnego graniczy z doświadczeniami duchowymi i przeświadczeniem znajomych o jego świętości. Być może znajdzie się kiedyś okazja by i ten aspekt rozwinąć. Dziś mieliśmy jeszcze opowiedzieć o wybitnie ciekawym gwardianie, który sam lutował kable nagłośnienia dla kościoła, prowadził scholę, pożyczał sprzęt na rockowe koncerty, ale też swoją rozwianą białą fryzurą zyskał przydomek Ace. Wrócimy do tego jednak już w innym cyklu, gdy odwiedzimy sam kościół i klasztor.

*graduał - w katolicyzmie mianem Graduału określa się księgę liturgiczną, zawierająca wszystkie śpiewy mszalne
**mandylion forma ikony przedstawia oblicze Chrystusa wpisane w nimb krzyżowy, ukazane na białej chuście, lub jej złotym zarysie
z gwary;
ryczka - niższa niż taboret, forma prostokątnego drewnianego stołka
gzuby - młodzi chłopcy
gała - piłka do nogi, jeśli skórzana i szyta zwana też blazą
Pomoc w zebraniu materiałów:
Marzena Szczerkowska - konserwator zabytków
Jerzy i Sławomir Łubińscy - IMG
Tymoteusz Mikołajczyk - IMG
Dawid Jung - autor Leksykonu Zapomnianych Gnieźnian

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto