Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gniezno. 100 metrów historii. Szubienicznicy, Piastowie i święta rodzina, czyli spaceru Franciszkańską część II

Jarosław Mikołajczyk (muzealny detektyw Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie)
K._Ney, dziedziniec klasztoru pp. Klarysek w Gnieźnie
K._Ney, dziedziniec klasztoru pp. Klarysek w Gnieźnie
Kontynuujemy spacer Franciszkańską. To jedna z tych ulic, na których w pełni sprawdza się idea działania, które Interaktywne Muzeum Gniezna zatytułowało „100 metrów historii”. Ta krótka ulicy jest pełna długich opowieści. Piastowskie dzieje spajają się tu z wydarzeniami XIX i XX wieku. Poprzedni artykuł zakończyliśmy ciekawostką filmową związaną z serialem Ballada o Januszku.

Zanim dojdziemy do sąsiadującej z tym miejscem historii „świętej rodziny gnieźnieńskiej” z czasów ostatnich Wielkopolskich Piastów, powróćmy do mrocznego przedwojnia.
O okrutnym mordercy pedofilu, Konstantym Stawniaku już pisaliśmy. Tak zresztą, jak zaznaczyliśmy, praktycznie uciekł spod szubienicy. Gdyby nie decyzja sądu apelacyjnego, który zamienił zasądzoną w Gnieźnie przy Franciszkańskiej karę śmierci na dożywocie, prawdopodobne jest, że to właśnie tu stanęłaby jego szubienica. Zapewne jednak mordercę jedenastolatki z Konikowa wieszałby w Rawiczu, czy w Gnieźnie Artur Braun, kat II Rzeczpospolitej. Pierwszy kat II Rzeczypospolitej, znany jako Stefan Maciejowski czy Maciejewski, został bowiem odwołany ze stanowiska po ogromnym skandalu i bójce z policjantem.
Być może byłaby to więc jedna z pierwszych samodzielnych egzekucji Brauna. Właśnie On miał dokonać ostatniej oficjalnej egzekucji, przed wybuchem II wojny światowej na terenie gnieźnieńskiego obiektu sądowo więziennego. Było to 27 października 1933 roku. Wydarzenie opisał między innymi „Dziennik Bydgoski” z 28 października 1933 roku:

„Dziś w godzinach rannych wykonano na dziedzińcu więzienia karno-śledczego w Gnieźnie, wyrok śmierci na mordercach świętej pamięci Zygmunta Wruczyńskiego z Mieleszyna. O godzinie 8:50 zawisł na szubienicy Józef Radzimski, a o 9:40 Piotr Linke. W drodze do szubienicy asystował skazańcom franciszkanin ksiądz gwardyan Mazurek. Radzimski zanosił się od serdecznego płaczu, prosząc wszystkich o przebaczenie. Linke natomiast spokojny i opanowany poprosił o pozwolenie mówienia pod szubienicą pacierza. Po 5-minutowej modlitwie podniesiono Linkego z klęczek z przemocą i oddano go w ręce kata. Ostatnią noc przed śmiercią spędzili skazańcy względnie spokojnie. Zgodnie z życzeniem przyniesiono Linkę na kolację dużo zupy (4 litry), owoce i kaszankę. Skazaniec najadł się do syta. Radzimiski specjalnych zrzeczeń nie miał. Zaznaczyć należy, że na egzekucję nie przybył nikt z rodziny skazanych, chociaż odpowiednie zawiadomienia wysłano. W wykonaniu wyroku towarzyszyli prokuratorzy doktor Horodyński i dr Lewkowicz lekarz doktor Rochowicz i kilku sędziów oraz przedstawiciele prasy między innymi sprawozdawca Dziennika Bydgoskiego”.

Wyrok dotyczył morderstwa dokonanego w Mieleszynie, na wspomnianym w notce „Dziennika Bydgoskiego” gospodarzu. Wruczyński powrócił do Polski po latach w Ameryce, nie trudno więc domyślać się, że motyw zbrodni był rabunkowy. Świadkowie jednak utrzymywali, że była to raczej zemsta za złe traktowanie Linke i Radzimskiego jako pracowników. Historia ta zakończyła się, jak wszystko wskazuje, ostatnim wyrokiem śmierci, wykonanym w Gnieźnie przed II wojną.

Przy okazji warto wspomnieć, że w świadomości gnieźnian kat kojarzy się bardziej z murem „kościoła farnego”. Ponieważ to tu przez lata mieszkał kat miejski. Przywilej posiadania kata Gniezno miało zapewne już od XIII wieku. Pamiątki katowskie można oglądać w Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie na wystawie stałej „Gniezno stąd do przeszłości”.

PIERWSZĄ CZĘŚĆ HISTORII ULICY FRANCISZKAŃSKIEJ PRZECZYTASZ TUTAJ
Przy okazji tej opisanej egzekucji, jakiej dokonał Artur Braun kat II Rzeczpospolitej, warto przyjrzeć się jak żył ten „niechlubny wybraniec”. Państwowa pensja kata za samą gotowość do pracy wynosiła 400 zł, a za wykonanie wyroku dodatkowo otrzymywał 100 zł. W Gnieźnie wykonując wyrok podwójny zarobił więc 200 zł. Średnia płaca w latach trzydziestych XX wieku wynosiła w Polsce właśnie 200 zł, nauczyciel i dobry robotnik zarabiali 150 zł, górnik średnio około 250 zł. Na stanowisko Artura Brauna, który prowadził bardzo ekskluzywne życie i miał piękny dom w okolicach Warszawy, było więc sporo chętnych.

Święta rodzina gnieźnieńska

Zróbmy może kilka kroków w górę ku kościołowi Franciszkan (to właściwa nazwa, gnieźniaki nie chodzą do Franciszkanów tylko do Franciszkan). Zostawiamy za sobą historię „klaryszych pól” i wspomnianego przy okazji spaceru przez ulicę Tumską targowiska. To, co rozpościera się pomiędzy Tumską a Franciszkańską to kolejnych „100 metrów historii”, często dramatycznych, ale i pięknych.
Kiedy stajemy obok słupa ogłoszeń prawie naprzeciwko „Królika Skryby”, sięgamy po słowo, którego zmuszeni są nadużywać gnieźnieńscy przewodnicy: „wyobraźmy sobie”. Tu właśnie jest miejsce nierozerwalnie związane z „gnieźnieńską świętą rodziną”. Tak, wyobraźmy sobie, że takowa rodzina upodobała sobie to miejsce na długo przed tym, nim stanął tu piękny gmach sądu i surowe szubienice. Tu właśnie przez wieki sąsiadowały ze sobą w wyjątkowej bliskości dwa klasztory, ufundowane przez Bolesława Pobożnego księcia wielkopolskiego, męża Jolenty Heleny z Arpadów królewny węgierskiej. O samym kościele Franciszkańskim będziemy pisać później. Zaznaczmy jednak, że to właśnie Bolesław Pobożny wraz z małżonką sprowadzili ojców Franciszkanów w 1259 roku. Rzecz jasna kościół dziś barokowy nie ma wiele wspólnego z tym, który ufundował Pobożny. Księciu Bolesławowi nie wszystko udało się dokończyć. Plan kontynuował jego bratanek - Przemysł, niestety „uciekłszy do Poznania” po koronacji w gnieźnieńskiej katedrze, również nie dokończył krypty, gdzie miał być chowany jego ród.
Jolenta dziś przez kościół katolicki czczona jako błogosławiona, z dopuszczeniem lokalnego kultu świętości, wraz ze swoim mężem Bolesławem - tu w Gnieźnie widziała przyszłość swojej najmłodszej córki Anny. Z myślą o nie, jak podają niektóre zapisy, ufundowali klasztor Klarysek. Anna urodziła się w 1276 w Kaliszu. Zgodnie z wolą rodziców została klaryską w klasztorze gnieźnieńskim. Wszystko wskazuje, że właśnie w miejscu, na które teraz spoglądamy, jeszcze przed 1300 rokiem zakończyła swoje mnisze życie. Klasztor Klarysek gnieźnieńskich nie był jednak miejscem końca życia jedynie dla Anny. Jolenta zapewne mimo niezwykle bogobojnego życia nie planowała zakończyć go w budowanym przez siebie klasztorze, który kończył po śmierci Bolesława Pobożnego wychowanek księcia i przyszły król Przemysł II. Jolenta po śmierci Bolesława początkowo już w kwietniu 1279, pojechała na dwór swojej siostry Kingi, która była, żoną Bolesława Wstydliwego. Tutaj rzekomo rozmyślała o wstąpieniu do klarysek jako wdowa. Jak odnotowano na pogrzebie Wstydliwego w grudniu tego samego roku obie siostry Kinga i Jolenta wystąpiły w welonach klarysek, co pozwala sądzić, że obie były już siostrami zakonnymi. Spędziły w klasztorze w Starym Sączu 12 lat. Po śmierci Kingi, Jolenta najpierw zatrzymała się w klasztorze w Śremie a ostatecznie w najmniejszej celi gnieźnieńskiego klasztoru.

Jedyną pamiątką po klasztorze jest wykusz pod wieżą kościoła Franciszkanów. To do tego łuku prowadziło zabudowane ze względu na klauzulę przejście z klasztoru Klarysek do obecnego kościoła. W nawie, w której dziś stanął relikwiarz błogosławionej Jolenty, mieściło się wówczas oddzielone od kościoła oratorium. Modliły się tam zarówno Anna, jak i Jolenta, czyli córka i żona Bolesława Pobożnego. Zanim więc spróbujemy ukazać ową „świętą rodzinę gnieźnieńską” w całości, skupmy się na ksieni gnieźnieńskiego klasztoru. W Gnieźnie jeszcze długo po śmierci księżnej krążyły wręcz legendy o jej pokorze i dobroci. Fragment takiej legendy ocalił między innymi Dawid Jung w swojej książce „Legendy Królewskiego Miasta”. Książka wprawdzie opowiada legendy kłeckie, jednakże opowieść o działalności ksieni Jolenty i jej słodkich bułeczkach - dotykają dokładnie tego miejsca. Sprzed murów klasztornych zwolnione wyjątkowo z surowej klauzury siostry wraz z ksienią Jolentą wychodziły rozdawać bezdomnym i ubogim wspaniałe słodkie bułki z jakbyśmy to dziś nazwali bakaliami.
Papież Leon XII dokonując aprobaty kultu, wpisał Jolentę w poczet błogosławionych. Obok oddania dla ubogich i bezdomnych pozostał przekaz o tym, że sama zrezygnowała nawet z przywilejów przełożonej klasztoru.
- Wkrótce obraną została tegoż klasztoru Ksienią. A gdy pomimo usilnych próśb uwolnić się od tego nie mogła, wybrała dla siebie najmniejszą celkę, między kuchnią a refektarzem umieszczoną, i tej już aż do śmierci nie zmieniła. Najpospolitsze posługi w kuchni i refektarzu prawie zawsze siostrom oddawała. Nie będąc już żadnym związana zakazem, nadzwyczajne czyniła ciała umartwienia. Rzadko kiedy co innego jak chleb z wodą jadała, i to raz tylko na dzień, krótkiego snu na gołej ziemi zażywając. Pan Bóg zaś coraz większymi obdarzał ją łaskami, a szczególnie podczas rozmyślania Męki Pańskiej, do której wielkie miała nabożeństwo — czytamy u kapucyna o. Prokopa Jana Tomasza Leszczyńskiego.

Zespół klasztorny klarysek stanął 4 lata po śmierci Bolesława Pobożnego w 1283 roku niestety, budynek nie zachował się do dzisiaj, gdyż władze pruskie zdelegalizowały wspólnotę i wyburzyły budynek klasztorny w 1865 r.
Bolesław II Pobożny przydomek zawdzięczał nie tylko hojności wobec Kościoła, nadano mu go za życia przez Rocznik kapituły poznańskiej. Zanim Jolenta osiągnęła wymagane dla ówczesnego rozumienia pełnoletności 14 lat, przez dwa lata po ślubie z Pobożnym przebywała na dworze Bolesława Wstydliwego pod opieką swojej siostry Kingi. Matka Bolesława Pobożnego Jadwiga, zdaniem części historyków, była krewną św. Jadwigi Śląskiej.
Jeśli przyjrzeć się potomstwu Jolenty i Bolesława, były to trzy córki: Elżbieta, Jadwiga i Anna - świętości im też nie zabrakło. O Annie – najmłodszej córce już pisaliśmy. Kolejną klaryską w rodzinie była Jadwiga żona Łokietka, królowa Polski, matka Kazimierza Wielkiego. Królowa Jadwiga zmarła jako klaryska w tym samym klasztorze co jej ciotka św. Kinga, w którym przez lata przebywała jej matka bł. Jolenta. O tym, że siostra Jolenty - Kinga została wyniesiona na ołtarze, już pisaliśmy, jej kolejna siostra Małgorzata była dominikanką i stygmatyczką - jedną z pierwszych kobiet w Kościele ze stygmatami - św. Małgorzata Węgierska. W rodzinie Jolenty na ołtarzach znalazły się jeszcze św. Elżbieta z Turyngii, wspomniana już przez koligację z Pobożnym św. Jadwiga Śląska oraz błogosławiona Salomea Piastówna, córka Leszka Białego — pierwsza polska klaryska ochrzczona przez Wincentego Kadłubka oraz błogosławiona Gertruda z Altenbergu, córka św. Elżbiety i św. Ludwika.
Niestety, choć Jolenta i Anna dokończyły żywota i pochowane zostały w Gnieźnie. Bolesław Pobożny wbrew swojej woli nie spoczął w Gnieźnie, po części dlatego, że nie dokończył budowy własnej krypty. Krypta przy ostatniej konserwacji zespołu kościelno-klasztornego oo. Franciszkanów została upamiętniona płytą zaznaczająca wejście. W kolejnej części spaceru ulicą Franciszkańską zaczniemy zwiedzanie właśnie od niej. Tutaj również dotkniemy odległej historii piastowskiej, ale i działań mistyka z XX i XXI wieku, których krypta była ostatnim miejscem. Wspomnimy o niezwykłym gwardianie drugiej połowy XX wieku, którego gnieźnianie szanowali, choć nadali mu przydomek Ace.

Pomoc w zebraniu materiałów:
Dawid Jung autor Leksykonu Zapomnianych Gnieźnian
Tymoteusz Mikołajczyk IMG

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto