Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

GNIEZNO - "Ziarno pszeniczne musi obumrzeć, by mogło wydać owoc!"

Redakcja
Iza Budzyńska
- Znicze, które wieźli ze sobą, które miały zapłonąć na grobach naszych bohaterów w Katyniu, zapłonęły na miejscu tragicznego wypadku, miejscu ich własnej śmierci - mówił w niedzielnej homilii wygłoszonej w gnieźnieńskiej katedrze prymas Polski, abp Henryk Muszyński.

Pełny tekst homilii wygłoszonej przez Prymasa Polski w gnieźnieńskiej Katedrze podczas Mszy św. w intencji ofiar katastrofy pod Smoleńskiem:

Drodzy rodacy, umiłowani w Chrystusie Panu!
Od dwóch dni Polska i wszyscy Polacy żyją tragedią, która miała miejsce wczoraj rano w pobliżu lotniska w Smoleńsku.

Ogłoszono narodową żałobę. Tym razem jest to jednak coś więcej, niż oficjalny akt państwowy: jest to akt i wydarzenie, które bardzo głęboko dotyka serca wszystkich Polaków, niezależnie od przekonań, poglądów i wyznania religijnego.

Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci tym co się wydarzyło. Jak wiemy, wszyscy pasażerowie samolotu prezydenckiego, którzy udali się na obchody 70-tej rocznicy zbrodni katyńskiej, by uczcić pamięć pomordowanych żołnierzy, ofiar stalinowskiego terroru, zginęli w tragicznym wypadku. Wraz z Panem Prezydentem, jego Małżonką i najbliższymi współpracownikami jego kancelarii zginął także pan prezydent Ryszard Kaczorowski, były prezydent Polski na Uchodźctwie, wielu parlamentarzystów, przywódcy wojskowi, żołnierze, szefowie różnych instytucji państwowych, przedstawiciele wszystkich formacji politycznych, świeccy i duchowni.
Wszyscy oni udawali się na jedno miejsce i w jednym celu – by uczcić pamięć naszych bohaterów narodowych. Wszystkich połączyła jedna i ta sama śmierć. Znicze, które wieźli ze sobą, które miały zapłonąć na grobach naszych bohaterów w Katyniu, zapłonęły na miejscu tragicznego wypadku, miejscu ich własnej śmierci.

Wszyscy zadajemy sobie pytanie: jak to było możliwe? Dlaczego do największego dramatu ostatniej wojny został dołączony został kolejny dramat niewinnej śmierci elit politycznych i duchowych naszego narodu?
Można się spodziewać, że w przyszłości zostaną wyjaśnione bezpośrednie przyczyny tragicznego wypadku, postawione pytania jednak pozostaną niezmienne. Niezmienny pozostanie także ból i smutek nie tylko rodzin, które stracili swoich najdroższych, ale także nas, Polaków.

Bolesna wiadomość o tragedii prezydenckiego samolotu dotarła do mnie w Bazylice Katedralnej św. Wita, Wacława i św. Wojciecha w Pradze, gdzie uczestniczyłem wraz z innymi przedstawicielami Episkopatu Polski w ingresie i objęciu posługi arcybiskupa Dominika Duki, który wielokrotnie u nas bywał. Wiadomość tę przed rozpoczęciem Mszy św. podał osobiście pan prezydent Vaclav Klaus. Przyznam się, że przez całą Mszę św. mocowałem się wewnętrznie ze sobą, myślałem: to niemożliwe, na pewno się przesłyszałem. Pod koniec jednak Mszy świętej, kiedy nowy arcybiskup i Prymas Czech złożył publiczne wyraz współczucia Polakom, wszystko stało się jasne. Trzeba było uwierzyć w tę tragiczną i nieprawdopodobną wiadomość.

Wiadomość, która bulwersowała nas wszystkich, bulwersuje nadal. Z późniejszych relacji, w drodze powrotnej do Ojczyzny dowiadywałem się, że nie tylko ja, ale także inni mocowali się wewnętrznie z tą bolesną prawdą. Trudno było mi uwierzyć. Najpierw szok, wstrząs, niedowierzanie, w końcu akceptacja, przyjęcie, i smutek, który trwa w świadomości, że tej bolesnej rany w życiu narodu nie da się zagoić.
Po ludzku przyznam, nie dziwię się, że u niektórych z nas wydarzenie takie może rodzić bunt, a niekiedy nawet popychać do rozpaczy. Bądźmy rozważni w ferowaniu wyroków przeciwko Bogu i ludziom. Pan Bóg pozostawia ludziom dostateczną przestrzeń wolności. Kieruje losami świata, ale zawsze za pośrednictwem ludzi, którzy są widomym znakiem świadomości, dobroci i miłości odwiecznego Boga.

Po ludzku, tam gdzie sięga nasza ludzka nadzieja, nie znajdziemy chyba wytłumaczenia dla tego wypadku. Nasze rozumowanie jak o czarny mur rozbija się o pytanie: dlaczego? Czy tak wiele osób musiało zginąć, by ocalić tę tragedię naszego narodu, tragedię pamięci o niesprawiedliwie pomordowanych?

Jak we wszystkich trudnych momentach naszego życia indywidualnego, narodowego, społecznego, z naszym bólem i smutkiem udajemy się pod krzyż. W miejscach tragicznych śmierci stawiamy krzyże. Stają one na mogiłach pomordowanych, na publicznych placach, nawet przy drogach; wszędzie tam, gdzie giną niewinni ludzie. Tak było w wypadku bolesnej śmierci Jana Pawła II przed pięciu laty, tak jest również dzisiaj. To właśnie z Krzyża płynie jedyne światło, które zdolne jest oświecić mroki naszego serca, przynieść ulgę w bólu i cierpieniu, które wszyscy przeżywamy wraz z rodzinami ofiar.

Chrystus również zginął niewinnie. Stał się ofiarą przemocy i niesprawiedliwości, życie Jego jednak, jak wierzymy, nie skończyło się wraz ze śmiercią, ale znalazło swoje dopełnienie w Zmartwychwstaniu. Z niego płynie dla nas nadzieja, sięgająca poza śmierć. Zarówno dla żywych, jak i dla umarłych, dla wszystkich którzy zginęli niesprawiedliwie, którzy zostali zamęczeni albo stali się ofiarą nieszczęśliwych tragicznych wypadków. Ta nadzieja pozwala nam uwierzyć, że śmierć nie jest powrotem do nicości, ale pełniejszym spotkaniem z Bogiem i z tymi, którzy poprzedzili nas w drodze do wieczności.

Trudno nam w to uwierzyć – ale dziś Chrystus do nas mówi: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Mówi do nas bezpośrednio, bo choć nikt z nas nie widział Zmartwychwstałego Chrystusa, to wszyscy uwierzyliśmy w Niego jako Pana i Zbawiciela. A zatem pozwólmy kierować się tym wyzwaniom, nawet w naszym niedowiarstwie i w naszych wątpliwościach. Jak ongiś Tomaszowi, Chrystus pozwala nam dotknąć rany swoich rąk i nóg, i swojego Serca, otwartego Serca; jedynego Serca, z którego może popłynąć nadzieja. To jest Serce ożywione miłością człowieka, który był jednocześnie Bogiem; który umierał jako człowiek, ale Jego miłość jest nieskończona, wieczna, i obejmuje wszystkich – a najbardziej tych poranionych, wątpiących, tych, którzy są nieutuleni w swoim bólu i swoim smutku.

Umiłowani, nie sposób nie dostrzec, że tragiczny wypadek w pobliżu lotniska pod Smoleńskiem, który pochłonął prawie 100 ofiar, zbiega się w Niedzielą Bożego Miłosierdzia. Osobiście odczytuję to jako szczególny znak, jaki daje nam Pan Bóg za pośrednictwem Jana Pawła II. On rozpoczynał swój pontyfikat od encykliki „Dives in misericordia”, co znaczy „Bóg bogaty w miłosierdzie i miłość”; a kończył go, oddając całą ludzkość Miłosierdziu Bożemu, które jest mocniejsze niż wszystkie grzechy, słabości, ułomności i tragedie ludzkie, które mogą nas spotkać. Nie tylko głosił to Miłosierdzie słowem, ale umierając jako pierwszy papież w dziejach Kościoła na oczach całego świata pokazywał nam, że Bóg miłosierny, kochający, może być takim także w śmierci.
Bóg wprawdzie stworzył człowieka dla nieśmiertelności, ale do nieśmiertelności idziemy zawsze przez krzyż, cierpienie i śmierć. Innej drogi nie ma.
Błogosławieni, który uwierzyli. Podejmujemy ten wysiłek, by uwierzyć; by zawierzyć miłosierdziu Bożemu także obecną chwilę, nasze życie i tych, których Pn Bóg powołał do siebie w sposób nieoczekiwany, także rodziny, które są nieutulone w smutku i żalu, bo straciły swoich najbliższych.

Dzisiaj w liturgii słyszeliśmy przedziwne słowa: „Dziękujcie Panu, bo jest miłosierny, bo jego dobroć trwa na wieki”. Odczytujemy te słowa w pierwszej chwili jako bolesny zgrzyt z nastrojem bólu i smutku w naszych sercach. Ten okrzyk radości nie jest jednak gloryfikacją nieszczęścia, a radością wynikającą z ocalenia sensu w niesprawiedliwości, a także bólu z niespodziewanej śmierci naszych bliskich i drogich. Podobnie jak pięć lat temu w obliczu śmierci Jana Pawła II, śpiewamy przez łzy paschalne Alleluja. Inaczej być nie może, bośmy uwierzyli Zmartwychwstałemu! Uwierzyliśmy Zmartwychwstałemu jak Apostołowie, do których przyszedł za zamkniętymi drzwiami, pełni lęku, lęku o własną egzystencję, własny byt, o własne życie.

Ewangelia dzisiejszej Mszy św. ukazuje Chrystusa Zmartwychwstałego, który aż trzykrotnie pozdrawia zarówno tych w Wieczerniku jerozolimskim, jak i nas: „Pokój wam!” Pokój wam: utrudzonym, zaniepokojonym, smutnym, płaczącym.
Dla uwiarygodnienia tego pokoju, który On przyniósł - pokoju, który wiąże się z przebaczeniem grzechów, z mocą ducha Świętego, jest pokojem sumienia i serca – dla uwiarygodnienia tego pokoju daje nam odpuszczenie grzechów i udziela nam zadatków życia wiecznego. Pokazuje nam własne przebite nogi i otwarty bok pełen miłości miłosiernej, jak zwykła mawiać siostra Faustyna. Miłości miłosiernej, do której ona dodała jasne, świetliste biało-czerwone promienie, które są jednocześnie symbolem Bożej krwi i światła. Krwi umęczonego po ludzku człowieka i jednocześnie Krwi, o której dzisiejsza liturgia mówiła: „Jak bezcenna jest Krew Jezusa Chrystusa”, bo bez tej Krwi bylibyśmy zatraceni i zgubieni w smutku.

Ten pokój, który Chrystus przynosi, nie jest jakąś tanią pociechą w nieszczęściu, wobec którego jesteśmy bezsilni. Jest źródłem siły i mocy i nowym światłem nadziei dla tych, którzy są w mroku, którzy rozpaczają. Daje ukojenie w bólu i potrafi nawet największy smutek zamienić w radość.
Znamy wszyscy błogosławieństwa Chrystusa z Kazania na Górze: błogosławieni, którzy się smucą, błogosławieniu, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni. Będą pocieszeni przez samego Boga pociechą, która jest mocniejsza niż wszystkie smutki. Zostaną umocnieni nadzieją mocniejszą niż śmierć.
Umiłowani, dziś staje przed nami Chrystus ze słowami: nie lękajcie się! I podobnie jak do Marii Magdaleny mówi: dlaczego płaczesz? Od Marii Magdaleny uczymy się, że śmierć może być także spotkaniem z Żyjącym.

Natchniony wizjoner z Apokalipsy, św. Jan Ewangelista ogląda kogoś podobnego do Syna Człowieczego, obleczonego w szatę do stóp, przepasanego na piersiach złotym pasem. Ten Żyjący na wieki mówi dziś do nas, jak ongiś mówił do św. Jana Apostoła: przestańcie się lękać, Jam jest Pierwszy i Ostatni i Żyjący, byłem umarły, a oto jestem Żyjący na wieki wieków. Mam klucze śmierci i otchłani!
Nie do wiary: jedyny, który ma władzę nad śmiercią i otchłanią! To znaczy, że może nas wyrwać ze śmierci przez udział w swoim umieraniu, może nas też wyrwać z tej bezdennej otchłani, na którą skazany jest człowiek, który usiłuje być sam Panem życia i śmierci!
W tym zwycięstwie mocą wiary i nadziei Chrystusa Zmartwychwstałego uczestniczymy już dziś jako Jego uczniowie, stąd nie wolno ulegać rozpaczy i poddawać się defetyzmowi.

W perspektywie tego światła i nadziei trzeba nam także patrzeć na ten dramat, dramat nas i tych wszystkich, którzy wraz z Panem Prezydentem udali się do Katynia, by ocalić pamięć i prawdę, które zostały skazana na zapomnienie. Całe życie Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego jest wymownym świadectwem wysiłku i troski o wierność prawdzie Chrystusowej i o wierność prawdzie historii o zbrodniach, dokonanych w przeszłości. O zbrodniach przemilczanych, zakłamanych przez dziesiątki lat i skazanych na zapomnienie.

Nie zawsze i nie wszędzie udawało się Panu Prezydentowi to zwycięstwo za życia – dziś o bolesnej prawdzie mordu katyńskiego mówi cały świat. Ziarno pszeniczne musi obumrzeć, by mogło wydać owoc! Tak było w życiu Chrystusa i św. Wojciecha. Tak było w życiu Jana Pawła II i w życiu ks. Jerzego Popiełuszki, na których beatyfikację czekamy.
Nie tylko wolno, ale trzeba nam ufać, że także rozliczne wysiłki pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które za życia przysporzyły mu tak wiele cierpień, przyniosą oczekiwany owoc po jego śmierci

Tragiczna śmierć Pana Prezydenta i jego najbliższych współpracowników, elit politycznych i kulturowych naszego kraju rodzi także spontaniczne znaki solidarności. Dostrzec je można nie tylko pomiędzy przywódcami politycznymi, ale także pomiędzy narodami polskim i rosyjskim. Od dziesiątek lat żyliśmy obok siebie podzieleni, w poczuciu ran i krzywd zadanych sobie wzajemnie, nie zawsze tego świadomi. Proces ten obejmuje także i inne narody w innych częściach świata, które razem z polską ogłosiły żałobę narodową. Czyż nie można w tym dostrzec pierwocin odbudowy wzajemnego zaufania i procesu pojednania, a także budowy nowych stosunków, opartych na dobrych sąsiedzkich relacjach we wzajemnym poszanowaniu?

Wszystko, co wielkie i trwałe w życiu ludzkim buduje się wysiłkiem i ofiarą. Tragiczny wypadek w Smoleńsku jest dla nas wszystkich dramatycznym wezwaniem do podjęcia nowych wysiłków na rzecz budowania pełniejszej wspólnoty, zarówno w wymiarze narodowym, jak i z naszymi sąsiadami, by ofiara tych ludzi, którzy zginęli, nie poszła na marne.

Podziwialiśmy za życia także szczerą, głęboką pobożność Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jeszcze tak niedawno modliłem się w tej katedrze z Panem Prezydentem o zdrowie jego matki. Dziś modlimy się za niego i za wszystkich, którzy zginęli w tym tragicznym wypadku. Na ołtarzu będzie dziś kielich, ofiarowany przez Pana Prezydenta. To symbol Krwi, która ocala świat i ratuje każdego z nas. Jak cenną jest Krew Syna Bożego, w której wszyscy otrzymujemy zbawienie! To znak cierpienia, ale także wierności w cierpieniu!

Raz jeszcze wracamy do słów Chrystusa: Pokój wam! Pokój, który przywraca nadzieję żywym i odpoczynek zmarłym!

Krótko przed jego śmiercią któryś z dziennikarzy zapytał Pana Prezydenta o jego plany na przyszłość. Prezydent odpowiedział: „Wszystko do mnie dobrego w życiu spotkało, było zaskoczeniem, czymś lepszym, niż planowałem”. Jakże tajemniczo i wręcz niewiarygodnie brzmią dziś te słowa! Pan Prezydent myślał zapewne o swoich ziemskich, politycznych planach. Ale jednocześnie miał tę świadomość, że nie jest panem życia i śmierci, że jest Ktoś inny, kto kieruje losem ludzi i narodów, Ten, któremu zawierzył i Ten, który był jego nadzieją, większą, niż pokusa zwątpienia i śmierci.
Wolno nam zatem przyjąć, że słowa te, chociaż w innym znaczeniu niż sam oczekiwał, znalazły swoje wypełnienie w sensie pełniejszym i głębszym, niż ktokolwiek, nawet on sam, mógł się tego spodziewać.

Podróż Polaków do Katynia miała jeden wspólny cel i jedno zamierzenie – uczcić ofiary stalinowskiej przemocy i zbrodni, utrwalić pamięć obecnie żyjących. Połączyła ona solidarnie ludzi o różnych przekonaniach, różnych poglądach politycznych i różnych religiach, wierzących i niewierzących, świeckich i duchownych. Wszyscy razem zginęli. Wierzymy i modlimy się o to, by ich śmierć, ich ofiara życia, podobnie jak i cały ich wysiłek, na wzór śmierci samego Jezusa Chrystusa na krzyżu, zrodziła dobro.

Śmierć niewinnych ofiar staje się drogą do spotkania żywych i umarłych. Oby solidarny ból i smutek, które obserwujemy w tych dniach; solidarny ból i smutek wszystkich Polaków, znalazł swoje przedłużenie w solidarnym wysiłku i zaangażowaniu, by przezwyciężyć małoduszność, ciasnotę, jałowe spory i podjąć nowy, wspólny wysiłek dla budowania zaufania i dla budowania ładu i porządku w naszej Ojczyźnie.

Nie tylko nadzieja, ale także pokój, który nam przynosi Zmartwychwstały Chrystus, obejmuje żywych, jak i umarłych. Dla nas, żywych, jest to pokój, który leczy rany i uśmierza ból. A dla umarłych jest on znakiem pełnej wspólnoty z Bogiem, jest znakiem wiecznego pokoju, znakiem życia, które nigdy się nie kończy.
Dlatego wołamy wspólnie do Boga: przywróć nam żywym pokój serca, przywróć pokój serca i nadzieję zwłaszcza tym, którzy utracili swoich najbliższych; daj zbawienie zmarłym - tym, którzy tragicznie zginęli, daj wieczny odpoczynek w Twojej światłości na wieki wieków.
Amen

(za: www.prymaspolski.pl)

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: GNIEZNO - "Ziarno pszeniczne musi obumrzeć, by mogło wydać owoc!" - Gniezno Nasze Miasto

Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto