Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gniezno: wywiad z Maciejem Frankowskim, założycielem Fotoplastyki

Sona Ishkhanyan
Dawid Stube/Fotostube
Przypominamy wywiad ze zmarłym Maciejem Frankowskim. Jeden z najbardziej doświadczonych fotografów opowiada o swojej pasji - Najbardziej wspominam wpadkę ze zdjęciem w poznańskiej gazecie - "Gazeta Chłopska"- mówi. Rozmawiamy o tym, czym się różni fotografia analogowa od cyfrowej. Pogrzeb Macieja Frankowskiego odbędzie się w środę, 8 stycznia o 13:00 na cmentarzu św. Krzyża w Gnieźnie.

Gniezno: wywiad z Maciejem Frankowskim, założycielem Fotoplastyki

Jak się zaczęła Pańska przygoda z fotografią?

Fotografią zacząłem się interesować od najmłodszych lat. W szóstej klasie zgłosiłem swoje opowiadanie o lesie do konkursu wojewódzkiego. Okazało się, że dostałem za ten tekst nagrodę w postaci albumu fotograficznego pod tytułem „W krainie łabędzia” Włodzimierza Puchalskiego. Był on wówczas jednym z najlepszych fotografów przyrody. Książka stała się dla mnie inspiracją do dalszych działań związanych z tym zawodem. Zaczęło się od kółka fotograficznego w MDK-u, w ramach tych zajęć miałem pierwszy kontakt z ciemnią. Kontynuacją już było Liceum Plastyczne w Gdyni-Orłowie. Natomiast zawodowo zajmuję się fotografią od 1965 roku, zaraz po ukończeniu szkoły podjąłem staż w gnieźnieńskiej gazecie jako fotograf. Po stażu pracowałem w „Gazecie Chłopskiej” w Poznaniu. Stamtąd trafiłem do służby wojskowej, gdzie kontynuowałem swoją przygodę związaną z gazetą. Był to dwuletni epizod w moim życiu - 300 rozkazów, delegacji po całej Polsce, które zawsze mile wspominam.

Czy ma Pan jakieś zabawne wspomnienia związane z pracą w gazecie?

Było wiele takich sytuacji. Ale najbardziej wspominam wpadkę ze zdjęciem okładkowym w „Gazecie Poznańskiej”. Podczas obchodów 1000-lecia Państwa Polskiego - ogromne wydarzenie zarówno w Gnieźnie, jak i w Poznaniu - przybył cały rząd na czele z W. Gomułką i marszałkiem sejmu - Spychalskim i Cyrankiewiczem. Ja wówczas pracowałem jako fotoreporter. W trakcie uroczystych powitań był moment, kiedy marszałek salutuje w stronę wiwatującej publiczności, a ja zrobiłem zdjęcie. W poniedziałek wychodziła gazeta i przechodząc obok punktu sprzedaży zauważyłem, że ludzie masowo wykupują naszą gazetę, bo Spychalski na zdjęciu salutuje lewą ręką. Zrobiła się z tego poważna afera polityczna. Wyszło na to, że zdjęcie, które ja zrobiłem było poprawne, ale redaktorka składająca gazetę odwróciła je, aby osoby te nie „wychodziły” z gazety tylko „szły” do środka. Dziewczyna nie zauważyła zmiany i popełniła życiowy błąd.

Współpracował Pan i przyjaźnił się ze zmarłym dwa lata temu fotografem Januszem Chlastą. Czy pamięta Pan jakąś zabawną sytuację?
Był zaradnym człowiekiem. Pamiętam historię kupna tapczanu. Do dziś nie mam pojęcia jak to zrobił, ale pojechał do Bydgoszczy po tapczan pociągiem, po czym, dogadując się z konduktorem wpakował go do przedziału. Najzabawniej opowiadał moment, kiedy się dowiedział, że wsiadł do pociągu, który na drodze do Gniezna ma przesiadkę w Inowrocławiu. Z tym problemem też sobie doskonale poradził. Dziś brzmi to abstrakcyjnie, ale tak było.

Czym się różni fotografia analogowa od współczesnej - cyfrowej?

Kiedyś dużo czasu się spędzało w ciemni. Był to wówczas trudniejszy zawód, miało się stale do czynienia z produktami chemicznymi. Przede wszystkim był też utrudniony dostęp do wszelkich produktów i sprzętów. Trzeba było sprowadzać papier z Węgier, gdyż polski był niskiej jakości. Jest wielka przepaść między ówczesną fotografią, a dzisiejszą. To jest zupełni inny wymiar pracy, czasu spędzonego nad wywołaniem, jakości produktów i sprzętu.

Czy rozwój technologii i dostępność aparatów na rynku ma jakiś negatywny wpływ na fotografię?

I tak, i nie. We współczesnej fotografii jest duża tendencja do beznamiętnego pstrykania. Możliwość zapisywania na karcie zdjęć, a później wybór tego najlepszego powoduje, że robimy zdjęcie bezwiednie, często bez większego zastanowienia. Natomiast w czasach, kiedy się miało 12 klatek do dyspozycji, to człowiek więcej myślał, żeby jak najlepiej kadrować. Ale z drugiej strony dzisiejsza technologia daje większe możliwości, lepszą jakość fotografii. To jest fakt niezaprzeczalny. Choć uważam, że dawniej fotografia dawała większą satysfakcję.

Jak wyglądał lokalny rynek fotografii, kiedy rozpoczynał Pan własną działalność?

W Gnieźnie wówczas działały trzy punkty fotograficzne. To byli fotografowie jeszcze sprzed wojny, nauki pobierali u jednej pani mistrz. Jej zakład mieścił się niegdyś na ulicy Tumskiej. Pracownię miała na ostatnim piętrze i cały sufit był oszklony, żeby robić zdjęcia przy świetle dziennym.

Jaki rodzaj fotografii sprawiał Panu największą satysfakcję?

Zawsze mnie pociągał fotoreportaż. Lubiłem przebywać z aparatem wśród ludzi. Kiedy otworzyłem własne studio w roku 1968, zamknąłem się trochę w tym swoim świecie, ale nie żałuję tej decyzji. Fotoplastyka istnieje do dziś. Zawdzięczam to mojej całej rodzinie. Jest to swojego rodzaju rodzinny interes. Rozpoczynaliśmy wraz z żoną, dziś kontynuują moje dzieci. Wnuczka też interesuje się fotografią. Choć studiuje całkiem inny kierunek, często sięga po aparat.

Czy ma Pan swoich idoli w tym zawodzie?

Bardzo ceniłem sobie fotografów z pisma „Świat”. Była to duża gazeta ilustrowana. Wśród nich wymienię Konstantyna Jarochowskiego , który robił zdjęcia praktycznie tylko w świetle zastanym, nie używając flesza.

Czym dla Pana jest fotografia?

Oprócz satysfakcji, jaką czerpałem od zawsze, upamiętniając wydarzenia, czy twarze, to daje mi ona ogromne poczucie niezależności. Jesteś wówczas tylko ty i twój obiektyw.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto