Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Gniezna. Rzeźnicka raz jeszcze: Ulica Marzycieli i Parada oszustów

Paweł Brzeźniak
Paweł Brzeźniak
Ulica Rzeźnicka w Gnieźnie zyskała niedawno zupełnie nowy kształt i blask. Jakby chcąc przypomnieć, że w dawnych latach była ulicą wcale nie poślednią co przypomina Muzealny Detektyw.

Gdyby gdziekolwiek w Gnieźnie miał wzrastać Misiek Lurgan - protestant papista, autor genialnych patentów biznesowych, bohater bestselleru “Ulica Marzycieli” to zapewne wzrastał by gdzieś przy ul. Rzeźnickiej. Tej pięknej sprzed remontu, może nawet sprzed wojny. Pierwszej czy drugiej. Przecież biznesy Zwierzyńskiego, Plucińskiego, Brachela czy wreszcie Waberskich też powstały z marzeń.

Do opisania bohaterów tej uliczki niezwykle kiedyś żywotnej biznesem a dziś uśpionej niemrawym deptakiem podchodzimy po raz kolejny. Jakie są podobieństwa Maksymiliana Waberskiego czy Piotra Zwierzyńskiego do bohaterów powieści Roberta McLiam Wilson’a - za chwilę.

Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie zajmuje się przede wszystkim historią wczesnopiastowską i kształtowaniem się państwowości polskiej. Jednak jednym ze statutowych zadań jest badanie i ochrona historii Gniezna. Stąd wiele działań realizowanych między innymi w ramach Interaktywnego Muzeum Gniezna, a wśród nich akcja zbiórki zabytków pod hasłem “Nie kitraj zabytków!” i cykl artykułów popularyzatorskich publikowanych na łamach “Gnieźnieńskiego Tygodnia” oraz portalu Gniezno Nasze Miasto. Działania te można śledzić między innymi na stronie https://www.muzeumgniezno.pl/img oraz na grupie facebookowej Interaktywne Muzeum Gniezna. Już w marcu artykuły pisać będzie na przemian dwóch pracowników Muzeum

Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie. Muzealny Detektyw - Jarosław Mikołajczyk z pracowni edukacyjnej oraz Jakub Magrian z pracowni naukowej. Nadal jednak tematyka będzie ściśle związana z tajemnicami i zapomnianymi historiami Gniezna.

Tajemniczy ogród i fontanna

„Ulica Marzycieli” jest książką o Belfaście. O losach miasta, które jest rozdarte między angielskich protestantów i irlandzkich katolików (wśród nich jedyny wyjątek stanowi wspomniany Misiek Lurgan - irlandzki protestant), a zarazem na swój sposób spokojne, zapyziałe, prowincjonalne. Swojskie do bólu. Takie gnieźnieńskie chciałoby się powiedzieć. Może też dlatego tak łatwo się z nim zżyć.

Gdyby, ktoś chciał napisać książkę o miłości do Gniezna - takiego prawdziwego, pisałby o Rzeźnickiej. Dziś wprawdzie podobieństwa nie są tak widoczne, ale jeszcze w przedwojniu, za obecną Rzeźnicką 1, przejście przez obecne podwórko Marca - do dziś skrywa się tajemniczy ogród z kabalistyczną fontanną najpiękniejszą w historii Miasteczka. Tam w głąb Hornstrasse a teraz Mieszka I rozciągał się kwartał żydowski. Po przeciwnej pierwsza polska w Wielkopolsce mydlarnia Zwierzyńskiego. Byli tu także ewangelicy. Zatem ten podskórny konflikt, który zrodził Miśka Lurgana, ale też jego kumpla katola Jake Jackson’a. I ich udane biznesy, oparte tak naprawdę na sprzedaży pragnień i sentymentów. Oczywiście Bracia Waberscy, o których już za moment nie sprzedawali tego co Misiek. Misiek skończywszy trzydziestkę postanawia się wziąć za siebie i realizuje swój pomysł na biznes: sprzedaje erotyczne gadżety, których tak naprawdę nie ma. Oni sprzedawali samochody - świeżynkę technologiczną w Gnieźnie - obiekt pożądania. Wprawdzie w przeciwieństwie do miśkowych akcesoriów istniały, jak się jednak okazało nie zawsze istniały na nie papiery.

Dziś, kiedy przechadzamy się po centrum, rzadko myślimy o tym, że kiedyś: warsztaty, gescheft, czy Unternehmen właśnie na tych małych uliczkach rozwijali tu: Polacy, Żydzi i Niemcy.

Przy Rzeźnickiej 1, jeszcze przed wojną ustawiały się kolejki do piekarni. Tutaj szneki z glancem, ale i po prostu chleb w składzie Brachela cieszyły się wzięciem. Historia lubi się powtarzać. Dziś mamy tu także cukiernię. Najstarsi mieszkańcy sąsiednich domów, jeśli nawet sami nie pamiętają smaku tych wyrobów mówią, że dla ich rodziców to było ważne miejsce. Ponoć też zdarzało się, że jakieś biedniejsze dziecko czasem dostało z dobroci serca jakąś bułkę od Władysława Brachela. Firma posiadała swój telefon zarejestrowany z numerem 278. Jak mówią miejskie legendy, choć nie prowadziła piekarnio-cukiernia Brachela wypieku na zamówienie, ci którzy byli stałymi klientami mieli sposobność zarezerwować dla siebie chleb telefonicznie.

W podwórku, poprzez które można wejść do tajemniczego ogrodu z fontanną, którą widać jedynie z okien “muzycznej” (o samym ogrodzie napiszemy przy innej okazji) pracowali kotlarze i spawacze Jana Cieślewicza. Tu poza wyrobami z miedzi, gnieźnianki przed wojną mogły przyjść coś fachowo pospawać. Wprawdzie nie ocalały szuszfole, w których spawali sztyfci od Cieślewicza, ale do dziś można zobaczyć tu piękny budynek spichlerza po piekarni i ślady warsztatu Cieślewicza. To właśnie przez bramę spichlerza wejdziemy do ogrodu z fontanną źródełka.

Zwierzyński orżnięty przez księgowego

Pierwsza polska mydlarnia zniknęła bezpowrotnie w ubiegłym roku. To okazja do przypomnienia jej dramatycznej historii.

O budynku Mydlarni tak naprawdę poza mieszkańcami Rzeźnickiej 7 i szczęściarzami, którzy mieli okazję zajrzeć na podwórko w Gnieźnie, wiara po prostu zapomniała. Piękny mur pruski obudowany przez kamienicę stojącą na winklu Chrobrego/Rzeźnicka schowany był przed okiem przechodnia. Wnikliwi pamiętają jedynie niewielki szczyt budynku widoczny z pierwszej bramy po prawej idąc do Zielonego Rynku.

Zacznijmy jednak od początku. Pierwszą w Gnieźnie niewielką mydlarnię otworzył przy ulicy Horna, dziś Mieszka I Max Izrael w kwartale żydowskim. Prosperowała nieźle, jednak spektakularnych sukcesów nie odniosła. Max Izrael prowadził swój geschaft mało nowocześnie. W tym czasie - około 1890 roku większość jednak produkcji mydeł i proszków znajdowała się w rękach żydowskich i częściowo niemieckich. Tak przynajmniej podaje periodyk przemysłowy z początku XX wieku. Tutaj też gnieźnieńska mydlarnia Zwierzyńskiego stawiana jest jako wzór do naśladowania, choć autorzy uprzedzają przemysłowców polskich, że w Wielkopolsce mydlarnie to interes trudny, bo niemiecka konkurencja i żydowska silne.

Zwierzyński otworzył swoja mydlarnię jeszcze przed 1899 roku. Niektóre źródła podają, dla równego rachunku 1900 r. W przeciągu kilku lat doprowadził firmę do tego, że w produkcji znalazły się: mydła do prania, proszki ale też mydła toaletowe. Jeśli uświadomimy sobie, że cały czas rozmawiamy o działalności przemysłowej sprzed Powstania Wielkopolskiego, to fakt, że Mydlarnia zatrudniała blisko 60 osób stawia ją wśród najprężniejszych w pełni polskich firm nie tylko na terenie zaboru pruskiego.

Już na Powszechnej Wystawie Krajowej w 1908 roku stoisko gnieźnianina było jednym z tych, które przyciągały uwagę odwiedzających. Ponad 3-metrowa piramida, zbudowana z mydeł różnego rodzaju, stanowiła centrum targowej wystawy Piotra Zwierzyńskiego. Jak podkreśla Artur Gusłowski w Pamiętniku Wystawy Przemysłowej z tego roku wydanym przez Kupca „właściciel firmy nie tylko miał zmysł do interesu, ale też potrafił należycie swoje mydła prezentować”.

Po kilku latach produkcji mydła twarde i w kawałkach z nazwiskiem Zwierzyński - Gniezno były do kupienia w większości składów całej Wielkopolski i Pomorza oraz Kujaw. Jak wspominają nasze babcie, nic nie prało lepiej jak gnieźnieński proszek mydlany Pezol. Sporą sprzedaż miał także drugi proszek pod nazwą Alfa.

Sukces mydlarni Zwierzyńskiego to chyba pierwsze poważne osiągnięcie przemysłowego Gniezna. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę czas jeszcze rozbiorowy. Nawet fabrykanci niemieccy z

Pomorza i Wielkopolski podkreślali, że P. Zwierzyński stosuje neueste Technologien i dlatego, niekiedy Niemcy wybierają jego wyroby, zamiast bardziej reklamowanych niemieckich. Akuratna wielkopolska robota przyniosła olbrzymi sukces Zwierzyńskim.

Okazało się niestety, że Zwierzyński zaufał nieodpowiednim ludziom. Kierownik fabryki dość regularnie wyprowadzał pieniądze. Pod koniec lat 20. XX wieku zaczęły się pewne opóźnienia w wypłatach dla pracowników, co wcześniej nigdy w Mydlarni nie miało miejsca. Tadeusz Zwierzyński ówczesny właściciel mógł zapewne jeszcze kontynuować produkcję, tak naprawdę więc pozostaje tajemnicą przyczyna zniknięcia jednej z najprężniejszych w historii Gniezna firm.

Rzecz jednak otarła się o kryminał. Władysław L. kierownik zakładu pochodzący z Poznania systematycznie osłabiał firmę defraudując pieniądze, jak twierdzi Tadeusz Zwierzyński. Dowodem na to jest choćby anons w Dzienniku Bydgoskim z 25 maja 1929 roku. Czytamy w nim: „właściciel fabryki mydła Zwierzyński Tadeusz zgłosił, iż w ostatnich miesiącach sprzeniewierzył na jego szkodę były kierownik jego fabryki Władysław Lewandowski z Poznania ulica Szwajcarska 26 około 6.000 zł.”

Sam anons nie rozwiązuje do końca pytania o przyczynę upadku, daje jednak oprócz ważnej informacji o sytuacji firmy świetne tło towarzysko - społeczne. Już samo podanie nazwiska malwersanta budzi dziś zdziwienie, co tu mówić o publikacji adresu. Warto też uświadomić sobie, że wymienione 6000 zł, które nie były całkowitą kwotą wyprowadzoną z zakładu, to blisko 30 wypłat dla pracowników. Mydlarnia została niestety rozebrana przez Miasto Gniezno niespełna dwa lata temu. Przy zgodzie konserwatora zabytków, choć istnieją dziś metody odtworzenia i konserwacji zabytków pozwalające na przełożenie budynku cegła po cegle i uzupełnienie ubytku. Tym samym nasz pracownik wykonał ostatnie zdjęcia tej unikatowej budowli.

Weksle Nikosia - czyli Maksymilian Waberski z automobilu do więzienia

Maksymilian Waberski. Nierozłącznie niemal, jeśli mówimy w Gnieźnie o samochodach, właściwie pada sformułowanie Bracia Waberscy. To właśnie ich salon u zbiegu ulicy Rzeźnickiej z Warszawską upamiętniony został przez figurę Królika Szofera. Dziś trudno sobie wyobrazić, ale to w narożnikowym sklepie, w którym króluje obecnie konfekcja-damsko męska, w witrynach sklepowych w czasach przełomu 20. i 30. lecia ubiegłego wieku, a więc datowania fundacji słynnego zegara firmy Gustav Becker, daru Zarządu Związku Pracodawców Gnieźnieńskich na 25. lecie istnienia. stały Ford i Lincoln. Niewątpliwie był to jeden z najnowocześniejszych salonów samochodowych międzywojnia w Wielkopolsce. Być może to ten salon dał początek samochodowej sławie Gniezna, dziś zagłębia lawet i komisów.

Ekspansja braci z Pobiedzisk zaczęła się kiedy z inicjatywy Maksymiliana obaj zainwestowali w 1919 roku w powozy. Odkupili wówczas fabrykę powozów od Maciejewskiego. Inicjatywa Maksymiliana była o tyle uzasadniona, że ten właśnie z braci miał już doświadczenia biznesowe, będąc wcześniej szefem handlowym Fabryki Maszyn S. Waberskiego działającej w Warszawie przy ulicy Markowskiej 8. W Gnieźnie bracia zaczęli mimo problemów z wielkim impetem, ogromnym kontraktem z wojskiem, o którym już pisaliśmy. Tu nie trudno zgodzić się z sugestią Rafała Wichniewicza z Gniezno24, że to kontakty Maksymiliana jeszcze z czasów warszawskich pomogły w uzyskaniu intratnego rządowego zamówienia. Kiedy zamknięto zamówienie armii, bracia zmniejszyli zatrudnienie i idąc z duchem czasu przebranżowili się, choć nie do końca. Tuż po zakończeniu wojny polsko - bolszewickiej rozpoczęła się produkcja pojazdów ekskluzywnych, dla rosnącego w siłę mieszczaństwa. Towarzystwo Fabryki Powozów Spółka Bracia Waberscy stawało się jednak historią. Tym razem za zmianą profilu był już nie tylko Maksymilian, którego podpis widnieje na zegarze, ale i Klemens, który niezwykle fascynował się automobilami.

Na początek już przy Rzeźnickiej gdzie kupili kamienicę nr 5 oraz przy Warszawskiej, przy skrzyżowaniu rozpoczynali swoją przygodę z interesem motoryzacyjnym. Prowadzili warsztaty naprawy samochodów, ale 1927 rok przyniósł najpiękniejszy chyba w historii Gniezna salon samochodowy. Choć historia salonu Waberskich kończy się kryminałem, przypomina nieco karierę Nikodema Dyzmy. Koniec firmy braci Waberskich następuje parę lat przed drugą wojną światową. Szczegóły poznajemy z Dziennika Bydgoskiego z 17 października 1935 r.

„W dniu 14.bm. odbyła się przed wydziałem karnym sądu okręgowego Gnieźnie sensacyjna rozprawa przeciwko 53-letniemu przemysłowcowi Maksymilianowi Waberskiemu z Gniezna, oskarżonemu o to, że w czasie od stycznia 1931 r. do końca stycznia 1933 roku puścił w obieg 688 sfałszowanych weksli na łączną sumę 355.792 zł. Fałszerstwa weksli dopuszczał się Waberski przy pomocy swych księgowych Wiktorji Makowskiej i Gabrjeli Miodowiczówny z Gniezna, które uległy jego namowom i były niejako biernem narzędziem w jego ręku. Sfałszowane Weksle oznaczano ,krzyżykiem” lub dopiskiem ,,nasz” i zdyskontowano w Banku Polskim, oddziale Gniezno i Warszawa oraz w Komunalnej Kasie Oszczędności powiatu gnieźnieńskiego. Weksle te w miarę możności oskarżony wykupywał, tak że gdy w styczniu br. doszło do wykrycia tej sensacyjnej afery znajdowało się ich jeszcze w obiegu na kwotę 62.000 zł. Rozprawie przewodniczył sędzia s. o. p. Brandowski. Oskarżony przyznał się do winy dyskontowania sfałszowanych weksli w bankach, natomiast zaprzecza stanowczo, by nakłaniał Makowską i Miodowiczównę do fałszowania podpisów na wekslach, twierdząc, że jego byłe księgowe same w własnym interesie fałszowały podpisy, ponieważ z chwilą upadku przedsiębiorstwa straciłyby posadę. Makowska i Miodowiczówna zaprzeczają twierdzeniom Waberskiego, oświadczając, że działały pod presją oskarżonego. Sąd, po zamknięciu przewodu dowodowego, ogłosił wyrok skazujący Waberskiego na 2 i pół roku więzienia i pozbawienie praw obywatelskich na przeciąg 5 lat”.

Wsparcie:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto