Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jacek Fedorowicz w Gnieźnie

Iza Budzyńska
Satyryk, przy okazji otwarcia wystawy rysunków, przypomniał "Dziennik telewizyjny" i kolegę kierownika.

Jacek Fedorowicz gościł wczoraj w Miejskim Ośrodku Kultury z okazji otwarcia wystawy jego rysunków, powstałych po ogłoszeniu stanu wojennego. Wystawę można zobaczyć do 10 stycznia. Ci, którzy byli na spotkaniu z autorem, mieli okazję wysłuchać anegdot, opowieści i przypomnieć sobie (lub też zobaczyć po raz pierwszy) perełki z tzw. drugiego obiegu.

- Mieliśmy w Gnieźnie filię BWA, koło teatru i tam właśnie w latach 80-tych była wystawa Jacka Fedorowicza - przypomina Paweł Kostusiak, dyrektor MOK-u. Stąd właśnie pojawił się pomysł, by zaprosić satyryka na okrągłą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Udało się wprowadzić go w życie.

Bohater wieczoru opowiadał o tym, jak wyglądało życie w tamtym okresie i o swojej własnej biografii. Nie zabrakło anegdot o spotkaniach z milicjantami, o tym, jak działał nielegalny obieg i jak można było bronić się przed komunistyczną propagandą, a jednocześnie nie narażać się na tyle, by zostać aresztowanym.

Satyryk przypomniał jedno ze swoich sztandarowych dzieł - "Dziennik telewizyjny". Produkowany w latach 80-tych na amatorskim magnetowidzie i rozprowadzany wśród znajomych, podkładanymi do autentycznych materiałów telewizyjnych dźwiękami irytował władzę, pokazując siorbiącego herbatę generała, czy sekretarza Świgonia z Leszkiem Millerem opowiadających o całowaniu na powitanie. Jacek Fedorowicz przygotował dla publiczności w Gnieźnie kilka odcinków, które zgrabnie wpisały się tematycznie w przedstawiane autentyczne opowieści.

Był też "Dziennik telewizyjny" z czasów bardziej współczesnych, emitowany już oficjalnie w telewizji, którzy pamiętają i młodsi widzowie. Forma się nie zmieniła, nadal pod obrazy podkładane były śmieszne dialogi - z jakim skutkiem, mogli ocenić widzowie na przykładzie jednego z najlepszych, zdaniem twórcy, odcinka, z czasów, gdy rządziła koalicja PiS-LPR-Samoobrona.

- Wtedy satyra służyła paru celom - podtrzymywać na duchu tych, którzy są przeciwko komunizmowi, a też troszkę sobie z komunistów żartować, żeby troszkę ośmielać ludzi - opowiada Jacek Fedorowicz. - Bo komuna działała na zastraszenie. W pierwszych godzinach stanu wojennego we wszystkich komunikatach radiowych powtarzało się jak takie memento "do kary śmierci włącznie!". Że ci, którzy na przykład w zmobilizowanych zakładach pracy nie przyjdą do pracy to będą karani "do kary śmierci włącznie!". Oni starali się siać grozę od pierwszych dni, być może czasami skutecznie to robili. Działalność takich ludzi jak ja troszeczkę polegała na tym, żeby tego balona przekłuwać.

Na przykładach opowieści, jak reagowano choćby na "Dziennik...", można było zobaczyć, że nawet jeśli nie udało się przekłuć balona, to co najmniej wbić szpileczkę władzy - momentami zaskakująco próżnej i niepewnej siebie.

Satyryk odpowiadał też na pytania publiczności. Najwięcej dotyczyło jego ról filmowych, zwłaszcza w "Nie ma róży bez ognia" Stanisława Barei, i tego, czy w niebezpiecznych scenach grał sam, czy korzystał z pomocy kaskaderów i dublerów.

Na koniec J. Fedorowicz zaserwował "kolegę kierownika". Postać z audycji radiowej "60 minut na godzinę", uosabia wszelkie możliwe błędy językowe i jak mówi satyryk, to zemsta na nauczycielach z PRL-u po trzymiesięcznych kursach, których irytowało, że uczeń mówi po polski lepiej od nich.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Danuta Stenka jest za stara do roli?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto