18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na Walentynki: Po prostu o miłości

Iza Budzyńska
Krystyna i Stanisław Król
Krystyna i Stanisław Król Iza Budzyńska
Święto Zakochanych, przez jednych uwielbiane, u innych budzące irytację i śmiech, bo "nie nasze", bo komercyjne - kojarzy się z kolorem czerwonym, kwiatami, upominkami, ale też z młodością. Dla tych, którzy marzą o miłości, znaleźliśmy jednak historie o tej trwającej wiele lat, o jakiej marzy się oglądając romantyczne komedie.

Krystyna i Stanisław Król są małżeństwem od czterdziestu lat. Niewiele krócej obydwoje działają w Polskim Czerwonym Krzyżu. Nie zgadzają się z tym, że spędzanie czasu razem w domu i pracy to za dużo. Każde z nich ma swoją "specjalność", do tego, jak podkreślają, kiedy nie jest to zwykła praca, a działanie na rzecz innych, to trudno się tym znudzić.

-Mówią, że nie przenosi się pracy do domu, ale nieraz jak jakieś decyzje podejmujemy, to przy kawie rozmawiamy w domu. Tego się tak nie da rozdzielić - mówi Krystyna Król. - Mąż nie jest zresztą cały czas w biurze, robi różne akcje. Dopiero kiedy zaczyna coś się dziać, to jest jego żywioł. Ja nie miałam nigdy takiej siły przebicia.

Pani Krystyna od lat zajmuje się przede wszystkim "papierkową" stroną działalności gnieźnieńskiego oddziału PCK. Pan Stanisław, będący wiceprezesem, stara się pozyskiwać fundusze, pomoc materialną. Kiedy trzeba, pomaga też terenowym klubom w organizowaniu akcji krwiodawstwa. Zajmuje się wszystkim, co wymaga kontaktów z ludźmi - w tym czuje się najlepiej.

Obydwoje dawniej nie przypuszczali, że zajmą się działalnością charytatywną i że zajmie ona większość ich życia. Panią Krystynę do pomocy w biurze namówiła jej koleżanka. Była wtedy na urlopie wychowawczym. Jej mąż dołączył później, a zaczęło się od drobnej pomocy.

- Zacząłem paniom pomagać, trzeba było sprzątać, tam były piece do ogrzewania. Zimą, żeby panie nie zmarzły, to trzeba o piątej napalić. Więc wychodziłem rano, posprzątałem biuro, potem szedłem do swojej pracy - opowiada Stanisław Król.
- Nie było trudno namawiać, bo wiedział, że jestem zmarzluchem - śmieje się jego żona.

Kiedy troszczył się o wygodę pani Krystyny, okazało się, że ma całkiem przydatny talent. Jak opowiada pan Stanisław, ówczesny prezes CK w Gnieźnie, Józef Paszczak, wciągnął go jako wolontariusza do pozyskiwania środków. Tę postać zresztą wspominają cały czas.
- Człowiek nie jest alfą i omegą. Musi mieć jakiś wzór - mówi Stanisław Król. - I musi mieć wsparcie. Taka ciągła dyskusja, jaka jest u nas, prowadzi do wspólnego, dobrego celu.

Podkreśla, że tym bardziej teraz, kiedy obydwoje są już na emeryturze, nie potrafiliby z działalności zrezygnować.
- W domu człowiek czuje się taki niepotrzebny. A tutaj dużo robimy, żeby pomagać. Gnieźnieńska młodzież jest wspaniała, bardzo się angażują, kiedy robimy zbiórkę żywności, czy zbiórkę publiczną. Trochę rywalizują ze sobą w tym nawet - mówi Stanisław Król. Dodaje, że dzisiaj ani szkoła, ani czasem nawet dom nie uczy postawy pomagania drugiemu człowiekowi - cieszy go więc, że znajduje się w Gnieźnie tyle osób chcących się angażować.

Krystyna i Stanisław nie tylko nie narzekają na spędzanie czasu razem w domu i poza nim, łączenie obowiązków z czasem dla siebie. Także poza działalnością w PCK uzupełniają się. Częściej to żona wraca do domu później. Jednak panu Stanisławowi to nie przeszkadza. To on gotuje obiady i w kuchni czuje się bardzo dobre - chociaż kucharzenia uczył się od ojca pani Krystyny, wydawałoby się więc, że to mogłaby być jej działka.

- Potrafię zrobić i czarninę, i bigos, sam robię kiełbasę na święta - przyznaje, bez fałszywej skromności. - Różne rzeczy, grochówki, kapuśniaki. Teść był kucharzem wojskowym, przeniósł to do domu. I cała rodzina tak kucharzy. Ja i komunię, i chrzciny robiłem, nie potrzebuję nikogo żeby zrobić przyjęcie. To w las nie idzie. Jak robię bal charytatywny, to i dopilnuję sali, i kuchni, kiedy trzeba, to coś powiem jak poprawić. Lubię też się targować, żeby nie sprzedać skóry za drogo.

O państwu Król można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. - Tak jakoś serduszko zaczęło żywiej bić - wspomina pierwsze spotkanie pan Stanisław. A było to na karnawałowym balu, na który on przygotowywał dla swojej klasy w przyzakładowej szkoły przy zakładach Zremb. Zaproszona była klasa ze szkoły obuwnicze.
- Dziewczyny wszystkie były takie wysokie, u nas chłopacy też. Szukałem akurat ich wychowawczyni. A była taka malutka, że jej nie widziałem. Właśnie do Krystyny podszedłem i zapytałem. I na tym balu razem się bawiliśmy, potem się spotykaliśmy i roku 1975 ślubowaliśmy.

Teresa i Aleksander Stachowiak Walentynek nie obchodzą. Jednak pokazują, że takie święto rzeczywiście wydaje się zupełnie zbędnie, kiedy o łączącej dwójkę ludzi więzi pamięta się codziennie.

- Trzeba się rozumieć, jeden drugiemu pomagać. Trzeba myśleć, że to tak ma być. Czy to dobrze, czy źle, bo przecież bywają kłopoty, czy jakieś nieporozumienia - mówi pani Teresa.

- Jak się podejmuje jakąś sprawę, to trzeba podjąć razem - dodaje jej mąż, pan Aleksander. - Nie może być tak, żeby ktoś dyktował, że tak ma być i koniec. Kiedy trzeba o czymś zadecydować, to zawsze robimy to razem, zastanawiamy się, jak chcemy zrobić i wspólnie wybieramy.

Parą są od lat już prawie 55. W kwietniu obchodzić będą 52. rocznicę ślubu, a w marcu minie dokładnie pół wieku, odkąd wprowadzili się do własnego samodzielnego mieszkania.

- Uczucie jest najważniejsze, ale trzeba się rozumieć, umieć wybaczać, umieć drugiemu wytłumaczyć - mówi pani Teresa. - To mąż jest bardziej od wybaczania, ja jestem tą upartą - śmieje się. To ona z początku też wydaje się więcej mówić. Jak opowiadają oboje, nie rozdzielali się nigdy na dłużej.

- Mieszkaliśmy obok siebie na Piekarach, znaliśmy się od dawna, nasi rodzice też się znali, tak po sąsiedzku - opowiada pani Teresa. Przyznaje, że nie udało się uniknąć kłótni, tego się chyba nie da. Za to między dziecięcym "kolegowaniem się", a trwającym wiele lat małżeństwem nigdy nie zdarzyła im się poważna rozłąka.

- Zacząłem pracę mając 16 lat, pracowałem w gazowni przez 46 lat - wspomina pan Aleksander - Żona dojeżdżała do pracy do Poznania, była księgową. Codziennie rano pobudka i na pociąg.
Chociaż pracując poza domem nie spędzali całych dni razem, o wspólny czas dbali zawsze. I dziś pamiętają o wspólnych wycieczkach i spacerach.

- Dawniej wyjeżdżaliśmy na wczasy. Teraz, jako dorośli, już podstarzali, byliśmy też na dwóch wycieczkach. I kino, i jakieś rozrywki w Gnieźnie na miejscu. Do teatru też czasem idziemy - opowiada małżeństwo.
Na co dzień jednak zdarza się posiedzieć po prostu przed telewizorem lub rozwiązując krzyżówki. Zawsze jednak razem.

- Ja się trochę dziwię dzisiaj innym małżeństwom, które nie wytrzymują ze sobą, a ślubują sobie takie piękne rzeczy - wyznaje Teresa Stachowiak. - Dziwi mnie to, ale tak dzisiaj bywa.
Podkreśla, że trzeba pamiętać o tym, co się przyrzekało i dlaczego wybrało się właśnie tą, a nie inną osobę. - Że kiedyś się powiedziało, że tak będzie na zawsze i do końca. No i tak na się udało - dodaje. - Doczekaliśmy się syna i dwóch wnuków. Jeden z nich mieszka w Szkocji - mówi pani Teresa. - Jesteśmy szczęśliwi - mówi krótko.

Żyją zwyczajnie, oboje na emeryturze. Mają nadzieję, że bycie rodzicami i dziadkami wychodzi im dobrze. Kilka razy w trakcie rozmowy mówią, że są ze swojego życia zadowoleni. W schludnym mieszkaniu w bloku nie mają wielkich ilości bibelotów, które mogłyby zebrać się przez tyle lat wspólnego życia w jednym miejscu. Nie lubią gromadzić nadmiaru pamiątek. Mają kilka naprawdę ważnych. Album ze zdjęciami ślubnymi. Ona z welonem, w białej sukience za kolano, jakie się wtedy nosiło, z bukietem kwiatów. On w czarnym garniturze z muchą u szyi. W parze, która siedzi na kanapie dzisiaj, mimo okularów i zmarszczek, nietrudno rozpoznać tę ze zdjęcia sprzed pół wieku. Swobodnie uzupełniają swoje wypowiedzi, czekając jednak z dopowiedzeniem, aż to drugie skończy mówić. Uśmiechają się i opowiadają o rodzinie kiedy pokazują drugi album - ze swoich Złotych Godów - najpierw odnowienia przysięgi w kościele (pani Teresa pokazuje drugą obrączkę, tę na "pięćdziesiątkę") i z wręczenia medali za długoletnie pożycie małżeńskie. Kolejne pamiątki w ich domu to prezenty na tę właśnie rocznicę - poduszka z wyszytymi 50 różami i dedykacją od starszego z wnuków oraz szkatułka z wygrawerowaną dedykacją.

Państwo Stachowiakowie przyznają, że mają za sobą momenty trudniejsze - same czasy, kiedy wielu rzeczy brakowało, a kiedy ich syn był jeszcze mały.

Dzisiaj cieszą się także tym, że nie są sami. Brakuje im czasem starszego wnuka, młodszy za to bardzo często dzwoni, chociażby po to, żeby pochwalić się stopniami w szkole. Mama pani Teresy mieszka obok, w tym samym bloku. Pan Aleksander ma pięciu braci. Obydwoje są gnieźnianami od pokoleń. Rodzina Aleksandra Stachowiaka w 1940 roku była wysiedlona do Generalnej Guberni.
- Najpierw do Krosna nad Wisłoką, potem do Kobylewa. Wróciliśmy do Gniezna 20 marca 1945 roku - wspomina pan Aleksander. - Jak myśmy przyjechali do Gniezna, katedra była pokrywana takim prowizorycznym zadaszeniem, bo to było po tym, jak się spaliła. Kiedy zamknę oczy, to widzę, jak to wyglądało. Pamiętam, jak jechaliśmy Słomianką w dół, wyjechaliśmy na katedrę.

Obydwoje nie wątpią w to, że mają i swoją drugą połówkę i miejsce na świecie. Nie narzekają, chociaż oczywiście na przykład emerytura może być wyższa. Nie podkreślają tego w każdym zdaniu, jednak po prostu widać, że zwyczajnie dobrze czują się w swoim towarzystwie. Uśmiechnięci i pełni energii sprawiają wrażenie młodszych. Mają nadzieję przeżyć razem jeszcze wiele lat. Kolejną "okrągłą", 55. rocznicę ślubu na pewno będą świętować z najbliższą rodziną.
- Ta będzie szmaragdowa - mówi pani Teresa, której podoba się ta nazwa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto