Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tajemniczy zegar i historia Maksymiliana Waberskiego. Gnieźnieński Nikodem Dyzma czy człowiek interesu?

Jarosław Mikołajczyk - Muzealny detektyw w Muzeum Początków Państwa Polskiego
Niesamowita historia gnieźnianina. Czy można go nazwać gnieźnieńskim Nikodemem Dyzmą?

Gnieźnianie identyfikują się z historią „pisaną” przez famuły z fyrtli. Opisujemy ten odcinek historii, który budzi sentyment i żywe emocje, bo mówi o naszych babciach i dziadkach, rodzicach, a czasem starszych braciach czy kuzajach. Rodzi sentyment bo przecież gdzieś na strychach czy w szufladach jeszcze mamy przedwojenne dzwonki rowerowe Różalskiego, butelki po likierach Kasprowicza. Ktoś z wiaruchny robił u Waberskich, ktoś we Wirówkach, wielu gnieźnian pamięta pracę w Cukrowni.

W ubiegłym tygodniu Muzealny Detektyw miał przyjemność rozmawiać z panią Danutą Wiśniewską, która jako sympatyk zwróciła słusznie uwagę, że cyntryfuga oddzielała śmietankę od mleka, a nie śmietanę. Niezwykle ciekawym było spotkanie na ulicy z panem Mariuszem. Spotkanie, które zaowocowało nie tylko kształtem dzisiejszego artykułu, ale też przyniesie następny być może bardziej sensacyjny.

Wróćmy do zegara

O jednym z gnieźnieńskich zegarów wspominaliśmy w artykule poświęconym ulicy Franciszkańskiej. W 1418 roku zamontowano pierwszy zegar wieżowy katedry gnieźnieńskiej i był to ewenement na skalę kraju, jak wzmiankowano w kantonale klarysek związanym z klasztorem przy Franciszkańskiej. Opisany zegar był pierwszym mechanizmem tego typu w Polsce z tarczą 24. godzinną.

Innym gnieźnieńskim ewenementem - zegarem wieżowym jest, nieczynny, choć przecież współczesny zegar w gnieźnieńskiej Farze. Tajemnicze jego zniknięcie, a raczej awaria nie jest jednak przedmiotem dzisiejszego dochodzenia. Zegar jest, kuranty milczą a św. Wojciech znieruchomiał w oknie będą jednak tematem jednego z materiałów dzięki relacjom wideo udostępnionym przez panią Elżbietę Marciniak.

Tym razem jednak dzięki panu Mariuszowi, chcemy opisać zegar niewielki w porównaniu do wspomnianych. Kominkowy zegar roczny firmy Gustav Becker. Wspaniała śląska robota ze Świebodzic. Zegary roczne zawdzięczają swoją nazwę temu, że nakręca się je raz w roku. Mechanizm Beckera, oparty na niezwykle cienkim włosie, swobodnie konkurował z najlepszymi na początku XX wieku tego typu zegarami wiedeńskimi. Sam precyzyjny zegar musiał być osłonięty szklanym kloszem. Najmniejszy podmuch mógł wprawić ozdobny ciężarek w niepożądany ruch i zerwać włos. Rzecz jasna sama historia zegarów Gustava Beckera, jego geniusz i rozwój fabryki jest na tyle interesująca, że można by o niej napisać oddzielny artykuł. Muzealny Detektyw opisuje jednak historie gnieźnieńskie. Mimo tego geniusz śląskiego zegarmistrza sprawił, że nasz zegar zainspirował Detektywa do szukania początków zegara u źródła. Stanęliśmy więc w dawnym Freiburg in Schlesien, dziś Świebodzicach na cmentarzu komunalnym przy ulicy Wałbrzyskiej by odnaleźć grobowiec człowieka, któremu Świebodzice zawdzięczają dawną świetność, ale i o czym mało się dziś mówi. Ukłoniliśmy się przed epitafium zegarmistrza, który bywał w Wielkopolsce w interesach, a jak mówi pewien przekaz odwiedził również Gniezno. Zatem co łączy tajemnice i opowieści gnieźnieńskie z zegarem Beckera?

Zegar, który obecnie jest własnością rodziny pana Mariusza, jak zapewnia właściciel nie opuści Gniezna, a ostatecznie najprawdopodobniej trafi do Muzeum. Dlaczego ta deklaracja jest ważna, choć Gustav Becker sygnował milion zegarów, łącznie wszystkich typów jakie produkował?
Sam fakt wspaniałej formy urządzenia oraz ten szczególny mechanizm konkretnego modelu to nie wszystko. Wartość rynkowa takiego zabytku też nie jest wyznacznikiem tego co ten konkretny „roczniak” wart jest dla Gniezna. O jego wartości świadczą grawerowane podpisy wedle autografów znaczących gnieźnian.
Zegar, o którym mówimy, to dar Zarządu Związku Pracodawców Gnieźnieńskich na 25. lecie istnienia. Do tej pory zabytek kompletnie zapomniany, przez gnieźnieńskie obecne towarzystwa zarówno cechowe, jak i zrzeszające przedsiębiorców daje nowe światło nie tylko na kupców i fabrykantów początków XX wieku.

Dzięki niemu zyskujemy nie tylko wiedzę o zarządzie z czasów jubileuszu 25 lecia Związku Pracodawców. Datowanie na 1929 rok - jednoznacznie pokazuje, że związek ten powstał jeszcze podczas zaborów, co czyni go organizacją pionierską. Niewielki, niezwykle cenny dla Gniezna artefakt, kupiony został bodaj w latach 60-tych XX wieku od nieznanego nam posiadacza, przez mamę pana Mariusza. Naprawy zerwanego włosa dokonał gnieźnieński zegarmistrz Kozłowski. Wymagało to od niego faktycznej znajomości fachu, o którą dziś coraz trudniej. Od tego momentu „czasomierz” działa bez zarzutów.
Ten mosiężny zegar, ciekawy zarówno w formie jak i rozwiązaniach technicznych, skupia naszą uwagę przede wszystkim grawerunkami. Samym Związkiem Pracodawców, zajmiemy się później. Choć na podstawie „naszego” zegara właśnie grawerunek upamiętnia fundację przez zarząd. O tym Związku informacji jako takich znajdujemy stosunkowo niewiele.

Z podpisów wygrawerowanych na podstawie zegara pierwszym, który rzuca się w oczy jest M. Waberski. Rozszyfrowanie producenta mebli, Bogajewskiego też nie jest trudne, o nim jednak wzmiankowaliśmy przy okazji artykułu o ulicy Tumskiej. Pośród rozszyfrowanych „autografów” w metalu jest też Józef Wellenger, architekt i właściciel składu budowlanego. O nich i pozostałych podpisanych członkach Zarządu Związku Pracodawców w Gnieźnie Muzealny Detektyw opowie zapewne wkrótce.

Tajemnice autora pierwszego podpisu

Maksymilian Waberski. Nierozłącznie niemal, jeśli mówimy w Gnieźnie o samochodach, właściwie pada sformułowanie Bracia Wawerscy. To właśnie ich salon u zbiegu ulicy Rzeźnickiej z Warszawską upamiętniony został przez figurę Królika Szofera. Dziś trudno sobie wyobrazić, ale to w narożnikowym sklepie, w którym króluje obecnie konfekcja damsko męska, w witrynach sklepowych w czasach datowania fundacji wspomnianego zegara stały Ford i Lincoln. Niewątpliwie był to jeden z najnowocześniejszych salonów samochodowych międzywojnia w Wielkopolsce. Być może to ten salon dał początek samochodowej sławie Gniezna, dziś zagłębia lawet i komisów.

- Firmę tą, dziś należącą do najpoważniejszych w Gnieźnie, założyli bracia Maksymiljan i Klemens Waberscy w roku 1919. O rzutkości właścicieli świadczy fakt, że zaledwie rok po założeniu wykonała firma dla zmagającej się wówczas z najeźdźcami bolszewickimi armii polskiej 4.000 wozów taborowych i 3.000 sań, przyczem zatrudniała przeszło 300 robotników. Po uskutecznieniu tak wielkiego zamówienia rozpoczęła firma oprócz wozów fabrykację bryczek i powozów luksusowych, które rozchodzą się po całej Polsce i docierają nawet do niechętnego nam Gdańska. Toteż Firma odznaczona została na Wystawie Rolniczo - Przemysłowo - Handlowej w roku 1927 pierwszą nagrodą

- czytamy w Wielkopolskiej Ilustracji (1929.04.21 Nr29).

- O jakości Fabrykatów Firmy świadczy poza tym fakt, że Komitet Targów Końskich w Gnieźnie rokrocznie zakupuje w tejże firmie powóz, stanowiący razem z zaprzęgiem główną wygraną Gnieźnieńskiej Loterji Końskiej. Obok tego produkuje firma masowo wszelkiego rodzaju skrzynie. Licząc się z wzmożonym ruchem samochodowym w czasie Powszechnej Wystawy Krajowej, pobudowała firma przy ulicy Warszawskiej Składnicę Swych fabrykatów oraz garaże na 30 samochodów - dalej napisano o firmie Waberskich.

Staramy się oprzeć na cytowaniu przekazu prasowego z czasów działania firmy, nie zapominając jednak, że temat salonu samochodowego i kryminalnego końca prosperity Waberskich wspaniale opisał wcześniej jeden z przyjaciół Interaktywnego Muzeum Gniezna i jego współtwórców - Rafał Wichniewicz. Fenomen braci Waberskich opisali także w swojej książce „Gnieźnianina żywot codzienny” - Erazm Scholtz i Marek Szczepaniak. Rzecz jasna najbardziej spektakularna działalność Klemensa i Maksymiliana Waberskich to wspomniany salon samochodowy. Zaznaczmy jednak, że drugi z braci Klemens nie jest tą samą osobą co patron Miejskiego Ośrodka Kultury, również Klemens Waberski, choć często panowie bywają w Gnieźnie utożsamiani, bądź myleni. Patron MOK-u w przeciwieństwie do Waberskich - samochodziarzy, pochodził z Gniezna a nie z Pobiedzisk.

Zaczęło się przy Witkowskiej

Ekspansja braci z Pobiedzisk zaczęła się kiedy z inicjatywy Maksymiliana obaj zainwestowali w 1919 roku w powozy. Odkupili wówczas fabrykę powozów od Maciejewskiego. Inicjatywa Maksymiliana była o tyle uzasadniona, że ten właśnie z braci miał już doświadczenia biznesowe, będąc wcześniej szefem handlowym Fabryki Maszyn S. Waberskiego działającej w Warszawie przy ulicy Markowskiej 8. Firma krewniaka produkowała urządzenia do wszelkiego rodzaju suszarni - głównie wentylatory. Między innymi suszarnie do prania. Maksymilian Waberski promował warszawski zakład jako: „wytwórnię wszelkich urządzeń dla powietrza i ciepła w ruchu”. Już w Warszawie Maksymilian bywał duszą towarzystwa i stanowił w kręgach towarzyskich zaskoczenie, choć zapewne nie był Nikodemem Dyzmą.

W Gnieźnie bracia zaczęli mimo problemów z wielkim impetem, ogromnym kontraktem z wojskiem, o którym już pisaliśmy. Tu nie trudno zgodzić się z sugestią Rafała Wichniewicza z Gniezno24, że to kontakty Maksymiliana jeszcze z czasów warszawskich pomogły w uzyskaniu intratnego rządowego zamówienia. Kiedy zamknięto zamówienie armii, bracia zmniejszyli zatrudnienie i idąc z duchem czasu przebranżowili się, choć nie do końca. Tuż po zakończeniu wojny polsko - bolszewickiej rozpoczęła się produkcja pojazdów ekskluzywnych, dla rosnącego w siłę mieszczaństwa. Towarzystwo Fabryki Powozów Spółka Bracia Waberscy stawało się jednak historią. Tym razem za zmianą profilu był już nie tylko Maksymilian, którego podpis widnieje na zegarze ale i Klemens, który niezwykle fascynował się automobilami.

Na początek już przy Rzeźnickiej gdzie kupili kamienicę nr 5 oraz przy Warszawskiej przy skrzyżowaniu rozpoczynali swoją przygodę z interesem motoryzacyjnym. Prowadzili warsztaty naprawy samochodów, ale 1927 rok przyniósł najpiękniejszy chyba w historii Gniezna salon samochodowy. Wspominaliśmy już o tym, że to właśnie tam przy niewielkiej Rzeźnickiej na wystawach za szybami stały Lincoln i Ford. Gdy w trakcie zbierania materiałów odwiedziliśmy grób producenta zegara, od którego rozpoczęliśmy dochodzenie, dotarliśmy do ogromnego podobieństwa, przyczynku sukcesu firmy produkującej zegary Gustav Becker i Firmy Braci Waberskich. Zarówno Waberscy, jak i Becker zawdzięczali wiele jednemu złotemu kontraktowi. Gdyby wspaniały zegarmistrz, ale i śląsko-świebodzicki społecznik nie otrzymał dzięki pewnym układom kontraktu z Pocztą Niemiecką, prawdopodobnie nigdy jego firma nie wyprodukowała by 1 miliona perfekcyjnych a niekiedy pięknych zegarów. Gdyby Waberscy nie otrzymali kontraktu od Armii prawdopodobnie, nigdy by nie powstał salon przy ulicy Rzeźnickiej.

Kryminalny koniec nie świętego Maksymiliana

Niestety końcówka działania Braci Waberskich, a ściślej już samego Maksymiliana, ani nie jest punktualna jak nasz zegar, na którym widnieje podpis szanowanego obywatela M.Waberskiego, ani też w niczym nie przypomina losów Fabryki Czasomierzy Gustav Beckera. Gustav zmarł w chorobie jako zasłużony Dolnoślązak, a jego pogrzeb był chyba największym wydarzeniem w historii „Małej Szwajcarii”, jak nazwano Świebodzice. Kres świetności firmy przychodzi wiele lat po śmierci Gustava ( zmarł w 1885 roku), przez długi czas prowadził interes jeszcze syn Paul Albert, dopiero Polska Ludowa kończy sławę zegarów z Śląskiego Miasta Zegarów.
Koniec firmy braci Waberskich następuje parę lat przed drugą wojną światową. Trudno szukać winnych w jakimś przeobrażeniu ustrojowym. Gdyby młodych ludzi poprosić o nazwanie przyczyny krachu braci, powiedzieliby wprost: „przekręty”.
Czy możemy tak jednoznacznie o tym mówić? Detektyw musi się trzymać faktów. Dziś niestety tylko dowody poszlakowe, relacje prasowe i wyroki sądów, nam pozostają. W poszukiwaniu śladów największej w połowie lat 30. XX wieku afery wekslowej Gniezna.

„W dniu 14.bm. odbyła się przed wydziałem karnym sądu okręgowego Gnieźnie sensacyjna rozprawa przeciwko 53-letniemu przemysłowcowi Maksymilianowi Waberskiemu z Gniezna, oskarżonemu o to, że w cza­sie od stycznia 1931 r. do końca stycznia 1933 roku puścił w obieg 688 sfałszowanych weksli na łączną sumę 355.792 zł. Fałszerstwa weksli dopuszczał się Waberski przy pomocy swych księgowych Wiktorji Makowskiej i Gabrjeli Miodowiczówny z Gniezna, które uległy jego namowom i były niejako biernem narzędziem w jego ręku. Sfałszowane Weksle oznaczano ,krzyżykiem" lub dopiskiem ,,nasz" i zdyskontowano w Banku Polskim, oddziale Gniezno i Warszawa oraz w Komunalnej Kasie Oszczędności powiatu gnieźnieńskiego. Weksle te w miarę możności oskarżony wykupywał, tak że gdy w styczniu br. doszło do wykrycia tej sensacyjnej afery znajdowało się ich jeszcze w obiegu na kwotę 62.000 zł. Rozprawie przewodniczył sędzia s. o. p. Brandowski. Oskarżony przyznał się do winy dyskontowania sfałszowanych weksli w bankach, natomiast zaprzecza stanowczo, by nakłaniał Makowską i Miodowiczównę do fałszowania podpisów na wekslach, twierdząc, że jego byłe księgowe same w własnym interesie fałszowały podpisy, ponieważ z chwilą upadku przedsiębiorstwa straciłyby posadę. Makowska i Miodowiczówna zaprzeczają twierdzeniom Waberskiego, oświadczając, że działały pod presją oskarżonego. Sąd, po zamknięciu przewodu dowodowego, ogłosił wyrok skazujący Waberskiego na 2 i pół roku więzienia i pozbawienie praw obywatelskich na przeciąg 5 lat”

- pisał „Dziennik Bydgoski” w czwartek 17 października 1935 roku. Autor artykuł opatrzył wymownym tytułem: Epilog głośnej afery wekslowej przed sądem w Gnieźnie”.

Czy to czar osobisty Maksymiliana Waberskiego, czy raczej dobra opinia sprawiły, że przedwojenni gnieźnianie raczej bronili „samochodziarza” twierdząc, że był dobrym człowiekiem, że próbował ratować się w biznesie? Tego już się nie dowiemy. Niewątpliwie był to jednak nieco inny przekręt niż słynne na początku lat 90. XX wieku gnieźnieńskie przekręty węglowe, jednak za mało minęło od nich czasu by o nich pisać. Powiedzmy jednak uczciwie o firmie Waberskich, gdyby nie choćby wspomniani regionaliści nikt by już dawno w Gnieźnie o niej nie pamiętał.

Kryzys firmy wzmógł się po nieszczęśliwym wypadku motoryzacyjnym z udziałem auta kupionego u Waberskich, ponadto na działania Maksymiliana musiała mieć także wpływ przedwczesna śmierć brata. Klemens Waberski zmarł w wieku 44 lat. Pomyśleć, że tak naprawdę ten „szwindel” nie ujrzałby światła dziennego gdyby nie przypadek. Choć przypadkowi dopomógł sam Maksymilian Waberski. Zwolniony przez „szefa” Czesław Budnik, nie otrzymywał zaległych pieniędzy a kiedy przyszedł sie o nie wykłócić, w wyniku nieobecności Waberskiego zauważył machlojki jednej z ksiegowych w papierach. Robotnik doniósł o fałszerstwach dyrekcji Banku. Szanowany samochodziarz zdołał jednak uciec przed aresztowaniem. Po kilku miesiącach został zatrzymany w Warszawie. Tak właściwie legła w gruzach niezwykła historia Braci Waberskich.

Czy Muzealny Detektyw odkryje kolejne ciemne strony podpisów zegara? Wszystko wskazuje, że raczej nie. Ta historia uczy nas jednak, że wszelkie napisy pamiątkowe czy inskrypcje warto weryfikować.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto