Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wybory prezydenckie 2020 okiem naukowca z Gniezna

Dr Mariusz Menz, Zakład Kultury i Myśli Politycznej, Wydział Historii UAM
Dr Mariusz Menz, Zakład Kultury i Myśli Politycznej, Wydział Historii UAM
Dr Mariusz Menz, Zakład Kultury i Myśli Politycznej, Wydział Historii UAM mat. nad.
Mam dla Państwa zagadkę: w którym kraju odbyły się wybory, które się jednak nie odbyły? Odpowiedź brzmi: w Polsce. I druga zagadka: kto ponosi odpowiedzialność za tę polityczną i prawną farsę, której byliśmy świadkami? Tu odpowiedź nie będzie już tak jednoznaczna.

Dla zwolenników PiS-u winna była opozycja, gdyż to ona przetrzymała ustawę wyborczą w Senacie i uniemożliwiła przeprowadzenie wyborów 10 maja. Z kolei dla przeciwników partii rządzącej winę ponosi władza, gdyż to ona w warunkach pandemii powinna była ogłosić stan klęski żywiołowej i przesunąć wybory na termin późniejszy. Obie strony – i tutaj mamy kolejny paradoks – w swojej argumentacji powołują się na zapisy konstytucji i podkreślają swój wielki szacunek, jaki żywią dla najważniejszego aktu prawnego w państwie. Jeżeli zatem ktoś z kosmosu obserwuje nasze poczynania polityczne, to zastanawia się zapewne, czy koronawirus nie zmutował przypadkiem nad Wisłą i nie zaatakował głów naszych partyjnych liderów. Jak bowiem logicznie wytłumaczyć sytuację, która przypomina teatr absurdu i groteski, a nie poważną scenę narodową? Jaki nadać temu sens? Choć wydaje się to karkołomne, spróbujmy znaleźć jakieś możliwe rozwiązanie.

Rozważmy najpierw prawną stronę sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się po 10 maja. Wybory, które zostały zarządzone przez Marszałek Sejmu, a które nie zostały faktycznie przeprowadzone, nie zostały też formalnie odwołane. W tej sytuacji głos zabrały dwie powołane do tego instytucje. Wpierw Państwowa Komisja Wyborcza (PKW) uznała, że z uwagi na fakt, iż głosowania nie przeprowadzono, sytuację należy uznać za podobną do tej, w której nie zgłosił się żaden kandydat, albo zgłosił tylko jeden kandydat. Wówczas wyborów nie przeprowadza się, tylko zarządza nowe wybory. Marszałek Sejmu ma wtedy 14 dni na ogłoszenie ich terminu. Sąd Najwyższy z kolei, którego zadaniem jest rozpatrywanie protestów wyborczych oraz uznanie ważności bądź nieważności wyborów, stwierdził, że uchwała PKW nie jest tożsama z uchwałą, na podstawie której instytucja ta podaje wynik wyborów do publicznej wiadomości. Zatem Sąd Najwyższy uznał, że nie jest władny wydać oświadczenia o ważności lub nieważności wyborów, co oznacza konieczność rozpisania ich od nowa. Stanowisko Sądu Najwyższego przekreśliło zatem zawarte wcześniej porozumienie polityczne pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Jarosławem Gowinem, w którym liderzy Zjednoczonej Prawicy przewidywali uznanie wyborów przez Sąd Najwyższy za nieważne. Gdyby tak się stało, wybory należałoby powtórzyć i to z tymi samymi kandydatami. Wobec przyjętego jednak stanowiska Sądu Najwyższego zaistniała konieczność rozpisania wyborów nowych, a to otworzyło furtkę Koalicji Obywatelskiej do wymiany kandydata.

Jakie są polityczne konsekwencje zaistniałej sytuacji? Kto zyskał? A kto stracił? Wydaje się, że zyskała Koalicja Obywatelska, która od razu zgłosiła wymianę pikującej w sondażach Małgorzaty Kidawy Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego. Wymiana odbyła się pod pozorem dobrowolnej rezygnacji kandydatki, w co jednak nikt nie wierzy. Liderzy Platformy dobrze wiedzą, że ich kandydatka w wyścigu wyborczym mogła zająć miejsce nawet za Krzysztofem Bosakiem, co byłoby dla partii wizerunkową katastrofą. Trzaskowski wynik będzie miał z pewnością lepszy i prawdopodobnie zajmie w pierwszej turze drugie miejsce. Jeżeli dojdzie do drugiej tury, to prezydent Warszawy będzie miał olbrzymią szansą pokonania swojego rówieśnika Andrzeja Dudy. Obaj kandydaci urodzili się bowiem w tym samym 1972 roku.

Czy ktoś jeszcze zyskał? Raczej nie. Dla takich kandydatów, jak Bosak czy Biedroń, nowa sytuacja niewiele zmieniła. Pozostaną na takim samym, czyli stosunkowo niskim poziomie poparcia, jakie mają obecnie. Straci natomiast Szymon Hołownia, który osiągnął już chyba szczyt sondażowego poparcia. Część wyborców średniego i młodszego pokolenia, poirytowana beznadziejnością kampanii Kidawy Błońskiej, przekazała bowiem wcześniej swoje poparcie dla Hołowni. Teraz przekierują je znowu na kandydata Koalicji Obywatelskiej, jeżeli tylko zobaczą, że Trzaskowski ma chęć zwycięstwa i daje szansę pokonania Andrzeja Dudy.

Wejście do gry Trzaskowskiego nie pomoże Władysławowi Kosiniak-Kamyszowi. Kandydat ludowców celuje bowiem w część tego samego elektoratu, co kandydat Koalicji Obywatelskiej. Stosunkowo duże dotychczas poparcie dla Kosiniaka wzięło się raczej ze słabości Małgorzaty Kidawy Błońskiej niż z mocy ludowego „tygrysa”. Wiele wskazuje na to, że w najbliższym czasie lider PSL- u bardziej straci niż poprawi swoje sondażowe notowania.

Najwięcej strat poniesie natomiast PiS oraz Andrzej Duda. Gdyby wybory odbyły się 10 maja, to dotychczasowy prezydent mógłby już dziś świętować reelekcję. A tak będzie musiał zmierzyć się z kandydatem, który nie przypomina – tak jak Kidawa-Błońska – Tadeusza Mazowieckiego z kampanii 1990 roku. Ani nie przypomina Bronisława Komorowskiego z 2015 roku. Będzie musiał walczyć z kimś, kto podobny jest do Aleksandra Kwaśniewskiego z 1995 roku. Czy ktoś jeszcze pamięta, że 25 lat temu na początku kampanii mało kto wierzył w zwycięstwo Kwaśniewskiego w starciu z Lechem Wałęsą. A Kwaśniewski jednak wygrał.

Na koniec pozostaje rozważyć, czy będą jakieś konsekwencje dla tych, którzy przyczynili się do zaistniałej sytuacji, czyli dla Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina. Gowin zagrał va banque i postawił sprawę „wyborów kopertowych” na ostrzu noża. Zmusił Kaczyńskiego do ustępstw, co nie udało się w ciągu ostatnich pięciu lat nikomu. Można by zatem postrzegać go za zwycięzcę tej batalii. Tak jednak nie jest, o czym lider Porozumienia dobrze wie. Przestał być ministrem i wicepremierem. Ma kłopot z posłuchem we własnej partii. A gdyby Duda jeszcze przegrał, to Kaczyński pierwszy wskaże na niego jako winnego wyborczej katastrofy. W efekcie nastąpi rozpad koalicji i prawdopodobnie przyspieszone wybory. Tego Kaczyński jednak nie chce. Pamięta przecież dobrze, w jaki sposób w podobnej sytuacji dał się ograć Tuskowi w 2007 roku i w efekcie utracił władzę na długich 8 lat. Dla Kaczyńskiego byłby to już koniec. Skończył 70 lat i trudno wyobrazić sobie, aby przez kilka kolejnych był w stanie stać na czele opozycji. A zatem wejście Trzaskowskiego do gry może zmienić wszystko. Czy zmieni? Tego nie wiem. Wiele okaże się 28 czerwca, kiedy prawdopodobnie odbędzie się pierwsza tura wyborów. W każdym bądź razie: alea iacta est („kości zostały rzucone”). Stawką gry jest Polska.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto