Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wywiad: brat Tomasz Basiński - " Bo zawsze chciałem być bliżej ludzi"

Sona Ishkhanyan
O grzechotkach z kapselek, śniegu ze styropianu, „dzieci z ulicy”, o radości 50-letniej Marii Dolores z nauki czytania i pisania... Rozmawiamy z misjonarzem i dziennikarzem należącym do zakonu Misjonarzy Kombonianów.

Wywiad: brat Tomasz Basiński - " Bo zawsze chciałem być bliżej ludzi"

Skąd taki pomysł na życie?
-Zawsze chciałem w życiu robić coś dla innych. Przed maturą pomyślałem, że fajnie by było spędzić życie nieco inaczej. Pracowałem w Gnieźnie, u Niemanna jako cukiernik i choć bardzo lubiłem te pracę, w głębi czułem, że nie chcę tak spędzić reszty życia, bo ta praca nie dawała mi pełnej satysfakcji. W 1999 roku poszedłem na pielgrzymkę do Częstochowy, by prosić Matkę Bożą, żeby pomogła mi w wyborze swojego miejsca w życiu. Podczas drogi spotkałem misjonarza, który opowiadał o swoich misjach, o zakonie i ich działalności. Bardzo mi się to spodobało, więc wziąłem ulotkę i w ferworze wysłałem prośbę o więcej informacji na temat tego zgromadzenia. Po pewnym czasie dostałem zaproszenie. Otrzymując je, nie do końca wiedziałem kim są ci Kombonianie. Po kilku zaproszeniach na spotkania powołaniowe, w Warszawie w końcu zdecydowałem się tam pojechać. A kiedy już wróciłem, wiedziałem, że to jest to, co chcę robić w życiu. Nie minął rok, kiedy, mając 21 lat, wstąpiłem do Zgromadzenia. Dla mnie to był to krok w przepaść, ponieważ dotychczas moje życie ograniczało się w przestrzeni Gniezno-Strzyżewo Kościelne. Seminarium w Warszawie oznaczało wyjście z mojego małego „światka” i pójście w nieznane, ale wiedziałem, że jeżeli tego nie zrobię, to będę żałować przez całe życie. Dziś, po szesnastu latach wiem, że był to dobry krok, dobry wybór, z którego jestem bardzo zadowolony.

Dlaczego brat, a nie ksiądz?
- Księża częściej zajmują się sferą duchową, sakramentalną, a bracia sferą ludzką, społeczną. Zawsze chciałem być bliżej ludzi, poświęcać im czas, uczyć się od nich i dzielić się sobą z nimi. Powołaniem braci Kombonianów jest praca z najuboższymi. Wyjeżdżamy tam, gdzie nas najbardziej potrzebują. Byłem prze dwa lata w Meksyku, później wyjechałem do Kolumbii. Tam spędziłem ostatnie 7 lat. Zawsze się bardziej interesowałem kulturą Ameryki Łacińskiej i chciałem tego wszystkiego osobiście doświadczyć. Teraz, Od niedawna stacjonuję w Krakowie i jako dziennikarz pracuję w naszym misyjnym czasopiśmie.

Czy miał brat jakieś obawy przed wyjazdem?
- Zanim gdzieś wyjadę, staram się nie mieć uprzedzeń czy stereotypów. O Kolumbii od najmłodszych lat słyszałem, że jest to kraj niebezpieczny. Jadąc tam chciałem się zaskoczyć. To mi się udawało codziennie. Zaskakiwała mnie różnorodność przyrody, dóbr, jakie tam są . Banalny przykład: wchodząc do sklepu warzywnego znajdowałem mnóstwo roślin, których wcześniej nie widziałem na oczy. Rzeczy, które później były na porządku dziennym, na początku były zaskoczeniem. Kolejnym zaskakującym elementem była otwartość ludzi. Namiastkę tego miałem jeszcze w Meksyku, a mimo wszystko dałem się zaskoczyć w Kolumbii. Na swojej drodze spotkałem się z wieloma dobrymi ludźmi, którzy byli gotowi dać wszystko, mając niewiele. Bo moje doświadczenie jest takie, że ludzie ubodzy materialnie są często o wiele bogatsi duchowo. Takich ich zapamiętam, choć liczę na to, że jeszcze tam wrócę. Myślę, że dobra jest o wiele więcej na świecie, tyle że zło jest bardziej krzykliwe.

Na czym polega misja braci w tych krajach Latynoskich?
-Misja w Ameryce Łacińskiej różni się nieco od pracy, którą misjonarze wykonują w krajach Afryki czy w Azji. Każdy kontynent ma swój fokus, plan działania. W Afryce np. jest potrzeba budowania kaplic, rozbudowywania małych wspólnot chrześcijańskich. W Ameryce Łacińskiej Kościół istnieje od ponad 500 lat. Jako misjonarze pracujemy tam na rzecz sprawiedliwości i pokoju. Wielu ludzi cierpi tam z powodu prześladowań, wyzysku, dyskryminacji rasowych, jest wiele do zrobienia. W Kolumbii jest bardzo wysoki poziom analfabetyzmu, żeby obniżyć go prowadzimy szkółki dla dzieci, młodzieży dorosłych. Prowadzimy kursy, podczas których uświadamiamy ludzi jakie są ich prawa, do kogo się zwrócić. Innym z zadań, którym się zajmujemy jako bracia jest praca z „młodzieżą i dziećmi z ulicy”. W największych miastach jest ich mnóstwo. Co jest ciekawe, one mają swoje domy i rodziny, ale wychowują się na ulicy, ponieważ często te rodziny są porozbijane przez konflikt którym żyje kraj. Inną przyczyną takiego stanu rzeczy jest nadmierna praca rodziców, kiedy to są oni zmuszeni pracować od rana dosamej nocy, przez co nie są w stanie dopilnować, czy dziecko chodzi do szkoły czy też nie. Dlatego znajdują one pocieszenie na ulicy, wśród rówieśników, znajomych, co często jest niebezpieczne dla młodych ludzi, ponieważ na ulicy można spotkać wszystko, również narkotyki i gangi. Pracujemy także z uchodźcami. Kolumbia jest drugim krajem na świecie - po Sudanie Południowym- z największą ilością przemieszczeń ludności w kraju. Konflikt domowy prowokuje do przeprowadzek mieszkańców, często obowiązkowych, czy też wymuszonych. Ludzie ze swoich wiosek przeprowadzają się do dużych miast; często pod groźbą śmierci. W tym celu misjonarze prowadzą Domy dla Uchodźców. W 2008 roku, na początku mojego pobytu w Kolumbii, takich rodzin przybywało około 60 na dzień. Te domy stawały się dla nich przystanią, gdzie mogli dostać jedzenie, ubranie, czy pomoc w formie rozmowy. Słuchaliśmy o ich ucieczce, o śmierci najbliższych. Tacy ludzie często przybywali z najgłębszych lasów, dżungli, nie umieli pisać czytać i nie mogli się odnaleźć w rzeczywistości miejskiej.

Kiedy i czy są widoczne efekty takiej pracy?
- Misjonarz jest nauczony i przygotowany do myśli, że czasami nie można oczekiwać szybkich efektów, czasami jest to nawet niemożliwe, bo praca, jaką wykonujemy wymaga niekiedy kilka do kilkadziesiąt lat, by dopiero zauważyć zmiany i zebrać owoce. Pracujemy na rzecz pokoju w kraju, w którym cały czas toczy się wojna domowa. Dlatego i nie można oczekiwać „cudownie szybkich uzdrowień”, bo to co my robimy to kropelka w morzu potrzeb. #Myślę więc, że ważne jest, by żyć chwilą, żyć tu i teraz oraz wierzyć, że to jest dla dobra drugiego człowieka. Jedną z takich chwil, która najbardziej utkwiła mi w pamięci, to historia Marii Dolores,kobiety która ma około 50 lat. Ta pani przyszła do naszej szkółki z myślą, by się nauczyć czytać i pisać, bo nigdy wcześniej nie chodziła do szkoły. Minęły dwa lata. Dolores podeszła do mnie z wielką radością i euforią, pokazała mi kartkę i powiedziała: „Zobacz Tomek, umiem czytać, wiem co tutaj jest napisane, potrafię liczyć”. A kiedy już odbierała dyplom ukończenia kursu to był to jeden z najszczęśliwszych momentów dla niej i dla jej trójki dzieci, które dumnie kibicowały swojej mamie. Jest to dla mnie bardzo wzruszająca historia. Bo wiem, że większość tych ludzi przeżyła takie tragedie, które nam się nawet nie śnią, a zobaczyć jak dzieci cieszą się z tego, że mama nauczyła się czytać i pisać, było dla mnie bezcennym doświadczeniem. Tak sobie pomyślałem, że właśnie po to tu jestem i to jest właśnie ten efekt mojej pracy, bo tej rodzinie będzie łatwiej w życiu. Tak naprawdę my misjonarze nie czekamy na słowo „dziękuję”, bo go często nie ma. Po prostu robimy swoje i nawet jeżeli efekt widać w takich poszczególnych przypadkach, to już jest sukces. Bo ja wierzę, że najważniejsze w życiu są właśnie takie detale. Można by opowiadać jakieś wielkie historie, założyć sobie wielki cel, ale nasze życie nie jest takie, ono się składa z takich właśnie detali i szczegółów.

Czy były momenty załamania?
-Moje pierwsze Boże Narodzenie w Kolumbii. Było to 4 miesiące po moim przyjeździe do tego państwa. Wcześniej miałem okazję obchodzić święta w Meksyku, gdzie jest duże podobieństwo do obchodów w Polsce. Tak jak już wspomniałem, pracowaliśmy w Bogocie na peryferiach miasta, czyli w tzw. slamsach. Jedna z rodzin, z którymi współpracowaliśmy, zaprosiła nas na wigilię. Bardzo się ucieszyłem z propozycji, że poznam ich tradycje, kuchnię, kolędy itp. Pamiętam, że ubrałem się uroczyście i wraz z innym bratem wybraliśmy się do tego domu. Wchodzimy, a tam... głośna imprezowa muzyka, chipsy, alkohol - jednym słowem balanga. Pomyślałem wtedy, że to nie może być prawda, to nie może być wigilia Bożego Narodzenia. Zostałem chwilę żeby nie robić przykrości moim znajomym, ale szybko poszedłem do domu w samotności, nawet zapłakałem sobie. Święta Bożego Narodzenia to był czas, kiedy najbardziej tęskniłem za domem, za rodziną. I to nie był wcale pojedynczy przypadek, bo Kolumbijczycy w okresie świąt po prostu mają fiestę, wakacje, podczas których albo imprezują, albo wyjeżdżają nie tylko do rodziny, tylko na odpoczynek i rozrywkę.

Świat europejski, a świat latynoamerykański - czego się można nauczyć z takiego zetknięcia kultur?
-Przede wszystkim prostoty. Tam wielu ludzie cieszą się z każdego szczegółu. Widać to zwłaszcza u dzieci. Nasze mają wszystko w zasięgu ręki, wybierają, wymyślają sobie przeróżne zabawki, od których pękają półki w sklepach. Tam dzieciom ogromną radość sprawia śnieg zrobiony ze styropianu, grzechotka z kapsli i drutów, które sami sobie zrobią. Nikt nie martwi się, że skaleczą się drutem, kapslem, czy kamieniami, dzięki którym prostują kapsle. Nikt nie narzeka, że nie ma instrukcji i odpowiedniego zabezpieczenia, co dziś u rodziców z cywilizacji zachodniej staje się koniecznością. Myślę jednak, że każda misja uczy nowych doświadczeń.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto