Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żeglarze mogli przeżyć wywrotkę?

Ola Braciszewska, Karolina Barełkowska
Do słupeckiej Prokuratury Rejonowej wpłynęło doniesienie o nieprawidłowościach w akcji ratunkowej na jeziorze Powidzkim, podczas które zginęło dwoje ludzi

Zawiadomienie złożył prawnik przyjaciół ro-dziny. Do tego tragicznego zdarzenia doszło 1 maja na wysokości miejscowości Ostrowo a Lipnica, (gmina Powidz). W momencie wywrócenia się łodzi na jej po-kładzie znajdowało się pięć o-sób. Przypomnijmy, utonęła 24-letnia kobieta z Turku oraz 32-latek z Piły. - Troje załogantów wpadło do wody, dwoje zostało uwięzionych pod po-kładem - informowała krótko po zdarzeniu mł. asp. Marlena Kukawka, oficer prasowy ko-mendy policji w Słupcy.

Do akcji ratowniczej zadysponowane zostały w pierwszej kolejności dwie łodzie motorowe z jednostki ratowniczo-gaśniczej PSP Słupca i Ochotniczej Straży Pożarnej Ostrowite. Kiedy ratownicy dotarli na miejsce, z wody wystawała tylko niewielka część burty. Wejście do kabiny, w której przebywały dwie uwięzione osoby znajdowało się o-koło metra pod wodą i było w przedniej części kadłuba. Uwięzione osoby udało się wydobyć dopiero po wycięciu otworu w burcie kabiny.

Tymczasem zdaniem świadków, w tym instruktora ratownictwa wodnego z łódzkiego WOPR, gdyby akcja prowadzona przez słupeckich strażaków przebiegła sprawniej, młodzi żeglarze mogliby przeżyć.

- Strażacy nie mieli ze sobą specjalistycznego sprzętu, a my z kolegą mieliśmy. Nasza pomoc została jednak odrzucona - mówi Adam Damięcki, płetwonurek z WOPR w Łodzi. - Zarzucam sobie, że nie zrobiłem wszystkiego co w mojej mocy - mówi Damięcki. - Byłem w takich sytuacjach jako ratownik z kilkunastoletnim stażem i wiem, jak postępować. Gdyby strażacy nas wzięli ze sobą, albo po nas wrócili, byłaby większa szansa na uratowanie tych ludzi - dodaje .

Płetwonurek przyznaje, że strażakom mimo dobrej woli czegoś zabrakło. - Strażacy zrobili pewnie, co w ich mocy, ale zabrakło doświadczenia - twierdzi Adam Damięcki.

Doniesienie o nieprawidłowościach w akcji ratunkowej do słupeckiej prokuratury złożył prawnik przyjaciół rodziny.
- Zabezpieczyliśmy już potrzebną dokumentację. Musimy ustalić, na czym mogły polegać nieprawidłowości podczas akcji ratunkowej - mówi Zofia Cie-siołkiewicz-Kubiak, zastępca prokuratora rejonowego w Słup-cy.

Komendant wojewódzki stra-ży pożarnej w Poznaniu również prowadzi analizę zdarzenia.
- Wszystko zostanie gruntownie zbadane. Strażacy, którzy brali udział w tej akcji, są doświadczonymi ratownikami - tłumaczy Sławomir Brandt, rzecznik Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu. - Przedziurawienie łodzi miało rację bytu dopiero na mieliźnie. Inaczej zlikwidowalibyśmy poduszkę powietrz-ną, w której znajdowali się żeglarze i zatopilibyśmy łódź razem z ludźmi - dodaje.

Po wypadku strażacy przedstawili raport wstępny dotyczący zdarzenia z 1 maja. Czytamy w nim (z zachowaniem oryginalnej pisowni): "Godzina 16:34 do PSP w Słupcy dociera zgłoszenie o wywróconej łodzi". Z dalszych informacji wynika, że: "wszyscy jesteśmy we wodzie, ale, ale, ale jest ok, ale się nie ruszamy". Osoba nie potrafi podać swojego położenia (w takim razie do przeszukania pozostaje powierzchnia dużego jeziora)."

"Miejsce to zlokalizowali o godzinie 17:01. Sytuacja, którą zastali odbiegała od tej, którą udało się przekazać poszkodowanym w tak krótkim czasie zgłoszenia. Dwie osoby w wodzie - osoba z wywróconego jachtu - mocno wychłodzona, nietypowe zachowanie, brak kontaktu werbalnego, nie można było od niej uzyskać żadnych informacji), osoba próbująca pomóc poszkodowanym - pasażer innego jachtu - oznaki wychłodzenia, kontakt dobry. Informacja od osoby będącej w lepszym stanie, że dwie kolejne osoby są uwięzione w kabinie łodzi kabinowej znajdującej się pod wodą. Dowódca mając na łodzi dwie osoby poszkodowane (jedna z nich wymaga pilnego transportu do lekarza), 3 ratowników (w tym jeden sternik, który manewruje łodzią w trudnych warunkach; inne jednostki nie były w stanie się zbliżyć ), którzy już prowadzili działania w lodowatej wodzie, szansa na dodatkowe wsparcie jednostek ratowniczych (druga łódź za ok. 5-8 minut, nurkowie w sprzyjających warunkach za 40 minut). Do tego topiący się statek (najgłębsze jezioro w województwie) z uwięzionymi osobami, którym kończy się powietrze i do których nie ma dostępu. Decyduję się na holowanie statku na mieliznę, gdzie będzie możliwość zrobienia otworu, wypuszczenia powietrza i dotarcie do osób od innej strony. Technika ta była wcześniej przećwiczona w praktyce i się sprawdziła. Statek holowano ok 5 minut. Po około 100 m osiadł na mieliźnie i można było zrobić dostęp "od góry". W tym momencie podpływa druga łódź ratownicza ze Słupcy (gdyby dysponowali pełnymi informacjami w Giewar-towie i dowódca zdecydowałby się zabrać płetwonurków z WOPRu to łódź ta przybyłaby jeszcze później o ok. 10-15 minut - w efekcie płetwonurkowie WOPR dotarli by do poszkodowanych po około godzinie czasu przebywania osób w wodzie)."

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto