Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jechali z pomocą dla Polaków mieszkających na Ukrainie. Wzięli ich na przestępców

KB
Z Januszem Sekulskim prezesem oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Gnieźnie rozmawia Karolina Barełkowska

Panie Januszu, wróciliście już z Ukrainy. Przed waszym wyjazdem rozmawialiśmy o waszych obawach związanych z kłopotami na granicy. Okazało się, że tym razem problemy was nie ominęły.
- To prawda. Jednak, nawet przez chwilę nie pomyślałem, że dopadną nas aż tak duże perypetie.

Było aż tak źle?
- Niestety. Już po drodze otrzymaliśmy jakby sygnał ostrzegawczy. W okolicach Kielc na prostej drodze stoi przed nami samochód dostawczy. Zauważyłem go jak stał dość daleko, dlatego byłem przekonany, że nasz kierowca też go widzi i go najzwyczajniej ominie. Okazało się inaczej, dojeżdżamy coraz bliżej, a ja przed oczami wciąż mam ten samochód , w ostatniej chwili krzyknąłem "skręcaj w lewo". Na szczęście się udało, kierowca przyznał, że się zagapił...

Mało brakowało?
- Mało. Gdybym nie krzyknął to nie wiem jak by się to skończyło. Krótko po tym się zatrzymaliśmy, osoby które z nami jechały i palą papierosy to paliły jeden za drugim. Ja nie jestem bardzo nerwowy, ale przyznam, że ta sytuacja też wytrąciła mnie z równowagi.

Potem kolejna stresująca sytuacja spotkała was już na granicy?
- Tak. Przejście polskie przejechaliśmy bez problemu. Mieliśmy takie pismo, że jedziemy z pomocą, dlatego przejechaliśmy bokiem. Jednak na Ukrainie nie było już tak dobrze. Celnicy zaczynają nas kontrolować i przy okazji wszystko rozwalać - kartony, buty i odzież walają się po samochodzie. W końcu stwierdzają, że nas nie przepuszczą, że nie możemy przewieźć tego towaru. Dzwonię do Strzelczysk do dyrektorki szkoły i daję jej do słuchawki celnika. Z ich rozmowy rozumiem tyle, że tłumaczy jej, że powinna wiedzieć jakie są ukraińskie przepisy, jakie dokumenty trzeba przygotować żeby przekroczyć granicę. Nic nie dały tłumaczenia, że jedziemy z pomocą, charytatywnie. Celnik twierdzi, że mamy za dużo towaru, nie podoba mu się przyczepa, w której go wieziemy. To wszystko trwa jakieś osiem godzin. Około trzeciej w nocy z piątku na sobotę stwierdziliśmy, że odpuszczamy. Miałem telefon do pewnego mężczyzny ze Strzelczysk, który mieszkał w Jarosławcu. Postanowiliśmy więc, że pojedziemy do niego się przespać i jak myślmy złożyć część towaru. Jak się okazało, nie było go w domu, dodatkowo wynajmował on pokój u jakiś ludzi i to oni powinni się zgodzić żeby nas przyjąć. Była chyba piąta nad ranem kiedy zaczęliśmy szukać jakiegoś małego hotelu. Przespaliśmy się tak około czterech godzin i pojechaliśmy do Medyki.

Dlaczego do Medyki?
- W międzyczasie dzwoniła do mnie siostra zakonna ze Lwowa, która powiedziałam, że możemy w Medyce w parafii zostawić towar. Stwierdziła, że jest tam bardzo przyjazny proboszcz, i że nie będzie nam robił problemów. Pojechaliśmy więc i zostawiliśmy naszą przyczepę a najbardziej potrzebne rzeczy zapakowaliśmy do samochodu, które mieliśmy zawieźć do Lwowa. Jedziemy na granicę a tam...

Powtórka z poprzedniego dnia?
- Dokładnie. Znowu rozwalają paczki, znowu się naradzają, znowu my stoimy. A jeszcze wcześniej kiedy wracaliśmy do Polski nasza celniczka poinformowała nas, że przyjdzie do nas inspektor. Wszystko to trwało jakieś 40 minut. Po czym przychodzi ten inspektor i pyta: "Cofnęli was?" My odpowiadamy, że tak, po czym on macha ręką i mówi, że możemy jechać.

Jednak swoje musieliście znowu odstać.
- Dokładnie. Wracając do naszej drugiej próby przejazdu przez granicę, kiedy znowu jesteśmy dokładnie sprawdzani. W końcu przychodzi jakiś kierownik, któremu pokazuję ukraińskie pismo podpisane przez Alicję Baluch, dyrektorkę szkoły na Ukrainie. Ten kręci nosem i w końcu każe nam jechać. Było już jednak tak późno, że pojechaliśmy tylko do Lwowa. Kiedy dojechaliśmy do sióstr było już ciemno. Po rozpakowaniu towaru w końcu mieliśmy czas wypić herbatę i coś zjeść.

A jak minęła podróż powrotna, także z przygodami?
- Niestety. We Lwowie byliśmy na cmentarzu Orląt Lwowskich, z którego zabrałem sobie troszkę ziemi w woreczek po czym jedziemy z powrotem na granicę. Ukraińską przejechaliśmy bez problemu, ale na polskiej... Nasi celnicy się doczepili, że za szybko wróciliśmy z Ukrainy! Jak nam mówili powinniśmy być co najmniej dobę. A tak, stwierdzili, że pojechaliśmy tam na handel. Ponadto uznali, że mamy za dużo paliwa. Nic nie pomogły pisma, że jesteśmy z towarzystwa. Zabrali nas do szczegółowej kontroli. Samochód na podnośnik, wszystkie nasze bagaże razem z tą moją ziemią przewrócone. Zaglądali nam do tłumików, tapicerki, wszędzie gdzie się dało. Oczywiście dostaliśmy grzywnę, ze "chęć przewiezienia towaru". Potraktowali nas jak potencjalnych bandytów, łotrów, przemytników. Ponadto zabrali nam wszystko to co kupiliśmy sobie na swoje potrzeby. Zostawili tylko lizaki, które kupiłem dla wnuków.

Miał pan dosyć tego wyjazdu?
- Wszyscy mieliśmy dosyć, byliśmy wykończeni. Była noc, na polskiej granicy staliśmy cztery albo pięć godzin. W sumie nasz wyjazd składał się głównie ze "stania na granicy". To była "masakra". Jednak na wiosnę wybieramy się znowu...

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto