Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paweł Bartkowiak jest wicemistrzem w spadochronowym wieloboju. Marzy o sekcji w Gnieźnie

Iza Budzyńska
Archiwum Pawła Bartkowiaka
Archiwum Pawła Bartkowiaka
Pierwszymi skokami człowiek jest zbyt przejęty, by wiedzieć, co się dzieje. Kiedy zaczyna to rozumieć i myśleć spokojniej, przychodzi czas na figury w powietrzu lub różne wysokości. Tak objaśnia spadochroniarz Paweł Bartkowiak.

Paweł Bartkowiak został niedawno wicemistrzem Polski w wieloboju spadochronowym, w klasyfikacji zawodników niezrzeszonych w Aeroklubie Polskim. Zawody składały się z trzech konkurencji - biegu, pływania i skoków, gdzie oceniana była celność lądowania. Pozostałe dwie konkurencje nie sprawiły mu kłopotu. Największą jednak sportową miłością gnieźnianina są właśnie skoki spadochronowe. Tutaj był ósmy.

Jak przyznaje, trudno w skokach zmagać się z wojskowymi, którzy na swoim koncie oddanych skoków mają po kilka tysięcy. Paweł, finansując tę "zabawę" z własnej kieszeni, może się pochwalić 80. To dopiero ilość, z którą można zacząć myśleć o konkurowaniu.

- To jest tak jakby jeżdżąc na składaku próbować się równać z kimś, kto jeździ na super rowerze i startował w Tour de France - przyznaje. - Można próbować, ale w pewnym momencie rutyna i doświadczenie robi swoje.

O dawna wiedział, że chce skakać. Fascynację wyniósł jeszcze z harcerstwa, gdzie działał w drużynie proobronnej i ówczesnej wycieczki na lotnisko.
- Na studiach, kiedy zebrałem już na to część funduszy, postanowiłem, że w końcu zacznę skakać. To się zrobiło jak narkotyk. Kiedy zacząłem, to już poszło "z górki" - przyznaje.

Z pasją, wyglądającą dosyć groźnie, szybko pogodziła się rodzina. Także odwiedzili lotnisko, gdzie odbywały się skoki. Zobaczyli, że nikomu nic się nie dzieje. Zresztą zginąć w ten sposób byłoby bardzo trudno. Zawieść może, jak w większości przypadków, człowiek - na przykład wybierając spadochron z za małą, w stosunku do masy ciała, czaszą, by efektowniej wylądować. Na pewno bardzo mało prawdopodobne, by zawiódł sam sprzęt - z wysokościomierzem i "komputerkiem", który w razie potrzeby otworzy spadochron zapasowy.

- Nasz instruktor na początku kursu zawsze mówi, że jeśli ktoś przyszedł tutaj w efektowny sposób się zabić, to właśnie zmarnował pieniądze - śmieje się.
Instruktor zresztą, z poznańskiego oddziału Związku Polskich Spadochroniarzy, nie wypuszczał z samolotu nikogo, kto wcześniej się do niego nie uśmiechnął, dając znać, że jest gotowy.

Pierwszy, skok, jak przyznaje Paweł, rzadko kto pamięta. To po prostu ogromna plątanina emocji. A wszystko wydaje się proste, dopóki nie otworzą się drzwi w samolocie. Jak w tym momencie człowiek się czuje - żeby sobie wyobrazić, wystarczy rozpędzić samochód do co najmniej 120 km/godz. i wystawić rękę przez okno. Chociaż tego akurat bezpieczniej by było pewnie nie próbować. A już stojąc w otwartym włazie samolotu, trudno w ogóle o czymkolwiek myśleć. Poza tym, żeby znaleźć się poza nim.

- Około siódmego skoku zaczyna się rozumieć, co się robi, ma się świadomość, z czym się igra - mówi Paweł Bartkowiak z uśmiechem. - Natomiast kiedy przebrnie się przez pierwsze dziesięć skoków, to już potem zaczyna się coraz większa frajda. Można lecieć coraz wyżej, potem dochodzą zadania do wykonania w powietrzu.

Mogą to być figury do wykonania przy skokach w parach czy w grupie. Nasz rozmówca jednak najlepiej się czuje właśnie w skokach na celność.
- Taki typowy skok dla zabawy to jest jedna kategoria, natomiast skok sportowy to jest zupełnie co innego - mówi. - Byliśmy w tym roku w Bielsku Białej na trójboju zimowym - slalom narciarski, strzelanie, pływanie i skoki na celność. Później oglądałem filmik kolegi, który też leciał i byłem zaskoczony, bo takich widoków tam nie widziałem. Podchodzi się do wykonania zadania. Zwraca się uwagę na to, z której strony wiatr wieje, jak jesteśmy daleko od lotniska, jak podejść do punktu, na jakiej wysokości zrobić zakręty. Nie ma czasu na podziwianie krajobrazu.

Chętni, by chociaż raz skoczyć ze spadochronem, czy zrobić kurs, by mógł skakać samodzielnie, mają do wyboru całkiem sporo cywilnych stref i aeroklubów. Najczęściej skacze się wtedy z instruktorem. Paweł Bartkowiak opowiada, że podczas szkolenia korzystał z liny desantowej, przyczepionej do samolotu - która zwalnia się automatycznie po otwarciu spadochronu. Szkolił się i działa do dzisiaj w Związku Polskich Spadochroniarzy. Poznański oddział nastawiony jest przede wszystkim na udział w sportowych zawodach. Te klasy mistrzostw odbywają się zimą i latem, mniejsze w różnych aeroklubach, prawie co miesiąc.

- Związek to organizacja, która powstała tak naprawdę dla ludzi, którzy wychodzą z wojska i to jest dla nich taka forma działania na emeryturze. My jesteśmy jedynym oddziałem, który zaniża średnią wiekową i jako jedyny prowadzimy regularne szkolenia spadochronowe, współdziałamy z uczelniami w Poznaniu - opowiada.

Do celu na zawodach skacze się z tysiąca metrów. To cztery razy niżej, niż skok "dla zabawy", o jakim marzą debiutanci szukający wrażeń. Ale dzięki temu samolot leci krócej, więc jest taniej.

Świeżo upieczony absolwent AWF w Poznaniu marzy o służbach mundurowych. Złożył już podania, przeszedł kilka testów - ale rekrutacja trwa nawet rok. Te plany to trochę znów przez harcerstwo, a po części - żeby móc skakać na spadochronie. Więcej, ciekawiej.

- Interesują mnie niższe skoki - mówi. - Wtedy są ciekawsze, bo zawsze jest mniejszy margines błędu do popełnienia. Zwykle skaczemy z około 800 metrów. Raz musiałem wyskakiwać z 550, bo samolot zaczął się psuć.

To niewiele - 450 m to tzw. "pułap decyzji" - kiedy niżej czasza głównego spadochronu może nie zdążyć się rozwinąć, więc jeśli nie zadziała, trzeba sięgać po awaryjny. Najważniejsze wte-dy jest, by zachować zimną krew.

Drugim marzeniem Pawła po wojskowej jednostce, gdzie nadal mógłby sportowo uprawiać skoki, jest stworzenie grupy spadochronowej w Gnieźnie, przy współpracy ze związkiem, do którego należy. Potencjał jest w postaci ponadgimnazjalnych klas obronnych i lotniczych. Także osób, które mogłyby się tym zainteresować. Sport jednak tani nie jest, dlatego kiedy przyjdzie do realizacji pomysłu, będzie zabiegać o wsparcie władz miasta, czy sponsorów.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto