Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gniezno-Poznań. Adoptowany Artur ma kłopoty.Chłopiec straci dom?

PJ
Wciąż nieznane są przyszłe losy adoptowanego 17 lat temu chłopca z gnieźnieńskiego domu dziecka. Po śmierci mamy właściciel mieszkania dał mu czas do końca listopada na wyprowadzenie się. Ale teraz milczy. Głos zabrali za to mieszkańcy kamienicy, którzy Artura dłużej w niej nie chcą.

Niedawno opisaliśmy historię chłopca, o którego adopcję w latach 90. walczyły media i politycy. W 1995 r. Artur trafił z siostrą do szpitala w Poznaniu. Rozdzielono ich, bo dziewczynka była zarażona wirusem HIV. Badania Artura nie dawały rezultatu. Opiekowała się nim wtedy Lucyna Matuszyńska, szpitalna salowa. Gdy okazało się, że jest zdrowy, wrócił do domu dziecka. Matuszyńska dwa lata starała się o adopcję. Udało się.
Dziś Artur ma 18 lat. 31 października jego mama zmarła na nowotwór. Chłopcem opiekuje się brat Matuszyńskiej wraz z żoną oraz starszy, przyrodni brat. Ale nie mają warunków, by wziąć go do siebie. Chłopiec chce zostać w wynajmowanym w Poznaniu mieszkaniu - jedynym domu, jaki zna. Tyle że właściciel kazał mu się do końca listopada wyprowadzić.
- Nie uzasadnił swojej decyzji - mówi Marek Świątkowski, wujek Artura. - Siostra z mamą mieszkały tu całe życie i nigdy nie było problemów.
"Głos" starał się poznać argumenty właściciela. Ten rozmawiać z mediami jednak nie chce. Ale po artykule odezwały się do nas dwie lokatorki, które twierdzą, że problemy jednak są. - Do Artura, zamiast do szkoły, przychodzą dzieci jego brata - mówi prosząca o anonimowość kobieta. - Niszczą klatkę schodową, hałasują, palą papierosy, plują. Jeśli Artur tu zostanie, będziemy mieli w budynku melinę.
E-mail o niemal identycznej treści, podpisany takim samym imieniem, jakie podała nasza rozmówczyni, dotarł też do Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Padły w nim także zarzuty wobec rodziny, która miałaby źle Artura traktować. MOPR postanowił tę sytuację sprawdzić.
- Pracownik socjalny rozmawiał z innymi mieszkańcami - mówi Lidia Leońska z MOPR. - I nikt nie potwierdził tych zarzutów. Sprawdziliśmy też informacje w policji - nie było żadnych niepokojących sygnałów.
"Głos" rozmawiał z jeszcze jedną lokatorką, która również mówi, że Artur urządza "balangi". Ale jest mieszkaniec budynku, który twierdzi, że po publikacji artykułu, jedna z kobiet rozmawiała z innymi lokatorami, sugerując, co mają mówić o sprawie Artura.
- Dzieci drugiego syna Lucyny przychodziły tu do babci - mówi Świątkowski. - Jest ich siedmioro, więc pewnie były głośne. Ale najstarsze ma 15 lat, kolejne jedenaście. Jak można więc mówić o balangach?
Wujek Artura twierdzi, że lokatorki mogą tak mówić dlatego, że nie chcą narazić się właścicielowi. A być może na mieszkaniu po Arturze komuś po prostu zależy. Właściciel sprawy nie wyjaśnia, bo ze Świątkowskim rozmawiać już nie chce. Kontaktu nie ma z nim też MOPR. Dlatego, choć listopad się skończył, Artur nie wie, co go czeka. Wysłał właścicielowi wniosek o wpisanie do umowy najmu mieszkania za mamę. Potwierdzenia odbioru nie było. Artur nie dostał też rachunku za prąd. A za chwilę będzie musiał przedłużyć umowę na dostawę energii. Tylko że do tego potrzebna mu umowa najmu.
- Artur jest w trudnej sytuacji - stracił mamę, ma stwierdzoną niepełnosprawność - mówi Leońska z MOPR. - Prawdopodobnie złożymy więc wniosek o przyznanie lokalu socjalnego.
Tyle że tu potrzebny jest podpis właściciela obecnego mieszkania. A na lokal socjalny i tak można czekać latami.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gniezno-Poznań. Adoptowany Artur ma kłopoty.Chłopiec straci dom? - Gniezno Nasze Miasto

Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto