Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łukasz Gajdzis: artyści "przejdą do opozycji"

Paweł Brzeźniak
Dawid Stube/Fotostube
Spektakl "Śmierć i dziewczyna" we wrocławskim Teatrze Polskim to zwykła prowokacja czy sztuka, jak każda inna? Czy po dojściu PiS do władzy twórcy, również w Teatrze Fredry w Gnieźnie, będą mogli sobie pozwolić na mniej? O tym z Łukaszem Gajdzisem, zastępcą dyrektora Teatru Fredry rozmawia Paweł Brzeźniak.

Czy w kontekście tego, co działo się we Wrocławiu w związku ze sztuką „Śmierć i dziewczyna” można powiedzieć, że wolność działalności artystycznej w Polsce jest zagrożona?
- Chciałbym, żebyśmy w tej rozmowie używali znacznie lżejszych słów niż zagrożenie. To, co można potraktować dosłownie, tutaj należy wziąć w cudzysłów. Rozumiem, że nowa władza ma jakąś koncepcję kultury i ma pewne wyobrażenie na ten temat. Korzystając z mandatu większości społeczeństwa, która ją wybrała, chce to realizować. Można powiedzieć, że artyści „przejdą do opozycji”. Jeżeli ktoś poczuje, że coś jest cenzurowane, to naturalną metodą jest próba szukania sprzymierzeńców, którzy zgadzają się z tym, chcą to oglądać. Nie sądzę, że wspomniana wolność jest zagrożona. W przypadku spektaklu „Śmierć i dziewczyna”, sprawa była medialnie wykreowana, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Nie widziałem tego spektaklu, więc trudno mi powiedzieć, co tam miało miejsce. Minister kultury stwierdził, że on nie będzie dotował pornografii. Natomiast gdybyśmy postawili tę sprawę odwrotnie wyobraźmy sobie, do czego by doszło, gdyby okazało się, że ten spektakl jest finansowany z pieniędzy prywatnych? Wszyscy wiemy, jakie są osiągnięcia Teatru Polskiego we Wrocławiu. Ludzie tam pracujący tworzą wybitne spektakle.

Czy szeroko rozumiana kultura w ogóle powinna mieć jakieś granice?
- Zależy, co kto rozumie przez granice. Spotykamy się przy takim pikantnym temacie, który rozpala emocje. Ale co się okaże, jeżeli będziemy tworzyć przedstawienia bardzo konserwatywne w formie natomiast bardzo gorące w myśli? Mamy w głowie przedstawienie Dejmka („Dziady” z 1968 roku, które władza komunistyczna zdjęła z desek teatru – przyp. red.). Możemy mówić o wolności w bardzo wielorakich aspektach.

Kontrowersyjnych sztuk, ale w nieco innym kontekście, nie brakowało również w Gnieźnie. Mam tutaj na myśli przedstawienie pt. „Zjednoczenie dwóch Korei”, na którym widzimy scenę z kopulującymi nosorożcami.

- Realizujemy program, który został przyjęty przez Zarząd Województwa Wielkopolskiego. Jest on publiczny, każdy, kto ma ochotę, może dowiedzieć się, co będzie realizowane. Jako reżyser poszukiwałem tekstu, który w jakiś sposób łączyłby na nowo nasz zespół, pokazałby im inne estetyki i zachęcał do odmiennego grania. Mnie nie oburza to, że np. o godzinie 13:00 w telewizji publicznej oglądam akt seksualny zwierząt. A wszystko to komentuje Krystyna Czubówna. W zasadzie jest to coś, co prezentuje naturę. Postawmy sobie pytanie, co dokładnie pada w tym tekście. Chodzi o dwójkę młodych ludzi, którzy decydują się, że nigdy nie będą ze sobą, chociaż bardzo się kochają. Konfrontują się z tym, że ich partnerzy sypiają ze sobą na klatce. To jest para eleganckich ludzi na poziomie, którzy zderzają się z pewną brutalnością natury, która została przedstawiona na nagraniu. „Zjednoczenie dwóch Korei” jest o sile miłości, która może spotkać każdego z nas, pojawia się w różnych aspektach. Spektakl pokazuje zarówno piękną stronę tego uczucia, jak i straszną.

Jakiś czas temu sporo emocji wywołał spektakl „Golgota Picnic”, który miał odbyć się w Poznaniu. Czy jest jakieś „ziarenko prawdy” w tym, że to przedstawienie miało być realizowane w Gnieźnie?
- Takie rozmowy były prowadzone między panią dyrektor Joanną Nowak, a mną. Miałem to szczęście, że widziałem to przedstawienie w Paryżu. Po jego obejrzeniu nie czułem się oburzony. Bardziej oburzyło mnie to, co spotkało mnie przed samym spektaklem. Żeby go obejrzeć, musiałem odczekać chyba z dwie godziny i przejść trzy kontrole. Pomyślałem, że to wspaniałe, że sztuka wciąż rozpala zmysły. Cenię zdanie pani dyrektor, która powiedziała, że naszym zadaniem jest zachęcenie ludzi do nowego współczesnego teatru. Doszliśmy jednak do wniosku, że taka decyzja w pierwszym roku działalności mogła okazać się przedwczesna. Mogłoby to wyrządzić więcej szkód niż korzyści.

Co czeka miłośników Teatru Fredry w najbliższych miesiącach?
- Bardzo dziękuję za to pytanie. Obecnie trwa najbardziej przygotowany sezon. Teatr jest po dwóch latach reform, jesteśmy po realizacji dziesięciu projektów. Bardzo dużo rzeczy udało się zrealizować. Trzeci sezon upływa pod hasłem „Mea culpa”. Badamy aspekt winy. Obecnie trwają rezydencje artystyczne 2015/2016. Gości u nas młody reżyser z Nowego Jorku, Joseph Hendel, który przygotowuje sztukę pt. „Hotel pod wesołym karpiem” – premiera 5 grudnia. Przedstawienie będzie dotyczyło relacji polsko-żydowskich, które zostaną ujęte w dość komediowy sposób. Joe, będąc Żydem, wywodzi się z takiej tradycji, w której o trudnych rzeczach mówi się w sposób zabawny. Ten projekt przygotowujemy od pół roku. Na samym początku wydawało nam się, że antysemityzm jest czymś, co u nas odchodzi. Jednak po spaleniu kukły Żyda trzymającego flagę Unii Europejskiej (do zdarzenia doszło we Wrocławiu – przyp. red.) nasze myśli „rozpaliły się”. Mamy takie poczucie, że ten tekst robi się o czymś innym, że to wraca na nowo, że może takie zdarzenia nie są jednorazowe, ale cykliczne. Projekt, który miał być spojrzeniem „po czasie”, jest relacją z „oka cyklonu”.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto