Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Plebiscyt na "Strażaka Wielkopolski". Zobacz co o swojej pracy mówi Marek Mielczarczyk z Gniezna

Karolina Barełkowska
Z Markiem Mielczarczykiem, strażakiem z Gniezna, nominowanym do plebiscytu na "Strażaka Wielkopolski", rozmawia Karolina Barełkowska .

Pani Marku, od ilu lat służy pań w gnieźnieńskiej jednostce?
- Od dwóch lat, od 2011 roku.

A wcześniej?
- Kiedy ukończyłem szkołę aspirantów Straży Pożarnej, zostałem skierowany do Komendy Miejskiej w Poznaniu. 1 lipca 2005 roku poszedłem zgłosić się do służby i wróciłem do domu... kolejnego dnia.

Jaki był pana pierwszy dzień w pracy? Pamięta pan to jeszcze?
- Tak, pierwszy dzień to było załatwianie spraw typowo organizacyjnych.

A pamięta pan swój pierwszy wyjazd do pożaru?
- To było zdarzenie na ulicy Robotniczej w Poznaniu. Ja byłem wtedy kadetem szkoły aspirantów. Pożar wybuchł od pieca. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem bardzo mocno poparzonego człowieka. To było poparzenie trzeciego stopnia. Mam z tej akcji wycinek z "Głosu Wielkopolskiego". Znalazłem się tam nawet na zdjęciu.

Strażak w swojej pracy jest świadkiem wielu nieszczęść. Rozumiem, że wy musicie mieć silną psychikę?
- Ja uważam, że każdy w swojej pracy musi się wykazać silną psychiką, czy to murarz na rusztowaniu, czy to kierowca, który rozwozi chleb czy bułki.

No tak, ale wy osobiście jesteście świadkami tych nieszczęść.
-A co ma powiedzieć grabarz w kostnicy, czy też patolog?

Strażak to jest jeden z tych zawodów, o którym marzą mali chłopcy. W pana przypadku było podobnie?
- Ja chciałem wykonywać zawód, w którym nosi się mundur. Dostanie się do szkoły strażackiej uważam za mój wielki sukces. Tam jest 10 osób na jedno miejsce. Muszę powiedzieć, że bardzo pomógł w tym sport, który do dziś trenuję. To właśnie treningi nauczyły mnie ciężkiej i sumiennej pracy. To tak, jak przygotowanie się do mistrzostw. To nie może wyglądać tak, że przykładamy się trzy miesiące wcześniej. To jest minimum pół roku, a często nawet rok. Podobnie było w moim przypadku z nauką. Musiałem przykładać się dzień w dzień, uczyłem się po dwie, trzy godziny. W naszej szkole bardzo ważne były lekcje z chemii i fizyki. Żeby pojąć te przedmioty, miałem kilka książek, które przeczytałem po kilka razy, aż w końcu opanowałem materiał. Może orłem nie jestem, ale swój cel osiągnąłem.

Żałuje pan czasami tego, że wybrał taki zawód? Myślał pan czasem o innym zawodzie?
- Chciałbym być lekarzem, albo prawnikiem, ale nie mam głowy do aż takiej ilości nauki. Żartuję, oczywiście. A tak naprawdę mój pierwszy wyuczony zawód to kucharz. I muszę powiedzieć, że ta praca przynosiła mi również wiele satysfakcji. Parokrotnie byłem kucharzem na weselach i to jest fajne, że człowiek ma możliwość uczestniczenia w radosnych chwilach innych osób. Jako strażak, to niestety, uczestniczymy w tych trudnych i tragicznych momentach.

Gotuje pan do dzisiaj?
Oczywiście. Jeśli jest czas, to nawet w komendzie. Kiedy koledzy na przykład wykonują jakieś prace gospodarcze, to ja w tym czasie wyskakuję do kuchni i przygotowuję im posiłki. Mi to sprawia satysfakcję, a na kolegów po wykonanych obowiązkach czeka ciepły posiłek. My pełnimy służbę 24 godziny i uważam, że jest to ważne.

Co pan gotuje kolegom?
Różnie to bywa. Klasyczne danie to kotlet mielony z ziemniakami i buraczkami. Muszę przygotowywać potrawy, które da radę się szybko przyrządzić. Mam na to godzinę, maksymalnie półtorej. Powiem szczerze, że głównie skupiam się na mięsie.

Dla ilu strażaków przygotowuje pan te posiłki?
- Dla dwunastu, czasem czternastu.

Dobrze mają ci pana koledzy.
- W straży to jest tak, że wszyscy jesteśmy jedną drużyną. Tak jest zarówno w komendzie, jak i na pożarze. U nas nie może być tak, że ktoś "gra" indywidualnie.

Wróćmy więc do pożarów. Kiedy jesteście panowie na akcji, myślicie o swoim bezpieczeństwie, czy poziom adrenaliny jest tak duży, że ryzykuje się swoim życiem, nawet o tym nie wiedząc?
- Człowiek nie jest głupi, nie chcę stracić tego, co ma najcenniejsze - czyli swojego życia. Po to społeczeństwo płaci podatki, dzięki którym my jesteśmy szkoleni, żebyśmy mogli wykazać się opanowaniem oraz profesjonalizmem w pracy. Nie można robić z siebie bohatera, wszystko musi być przemyślane. Są oczywiście sytuacje, w których się ryzykuje, ale po to, by kogoś uratować. Były na przykład sytuacje, że trzeba było wskoczyć po szyję do szamba, by wyciągnąć człowieka. To był stan wyższej konieczności. Jak mamy ryzykować, to właśnie w takich sytuacjach, a nigdy po to, by wyciągnąć stary telewizor, który jest już i tak zniszczony i do niczego się nie przyda. Strażak w żadnym wypadku nie może zgrywać bohatera.

Wspominał pan, że pana charakter w dużej mierze ukształtował sport?
- To prawda. Zaczynałem w sekcji bokserskiej. To było w szkole zawodowej. Może nie jestem jakimś fenomenalnym bokserem, ale kocham ten sport. Teraz trenuję również kick-boxing.

Nie boi się pan?
- Jak strażak może się bać wyjść do ringu? To tak samo, jakby bał się wyjść do pożaru.

Przyznaje Pan, że relaksuje pana uprawianie sportu. Wiem jednak, że jest jeszcze pewien serial, przy którym pan odpoczywa...
- To prawda. Bardzo lubię serial "MASH" . W tym filmie w bardzo fajny i dowcipny sposób pokazano, jak człowiek może sobie poradzić w sytuacjach kryzysowych i bardzo stresujących.

Aby zagłosować na mł. kpt. Marka Mielczarczyka, wyślij sms o treści PSP.4 na numer 72355 (koszt 2.46 zł z VAT).
Każdy głosujący otrzyma kod do aktualnego e-wydania Głosu Wielkopolskiego.

od 7 lat
Wideo

echodnia Policyjne testy - jak przebiegają

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Plebiscyt na "Strażaka Wielkopolski". Zobacz co o swojej pracy mówi Marek Mielczarczyk z Gniezna - Gniezno Nasze Miasto

Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto