Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szansa dla Nepalu przyszła ze Zdziechowy

Paweł Brzeźniak
mat. akcji "Szansa dla Nepalu"
Monika Sypniewska ze Zdziechowy wróciła z akcji "Szansa dla Nepalu" poświęconej mieszkańcom, którzy w zeszłym roku przeżyli ogromne trzęsienie ziemi.

Kilka miesięcy temu pisaliśmy o Projekcie "Szansa dla Nepalu". Jest to studencka inicjatywa wywodząca się z Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy. Projekt zyskał uznanie, patronat i wsparcie Prezydenta Bydgoszczy - Rafała Bruskiego oraz Prorektora ds. Collegium Medicum UMK prof. dr hab. Jana Styczyńskiego. - Jako studenci ostatnich lat kierunku lekarskiego pojechaliśmy do Nepalu by wesprzeć tamtejszą społeczność w trudnej sytuacji w jakiej znalazła się po trzęsieniu ziemi w 2015 roku. Cały Projekt został zorganizowany dzięki funduszom i wsparciu naszych sponsorów z Polski - mówi Monika Sypniewska, studentka medycyny, mieszkanka Zdziechowy.

Ostatniego dnia lipca sześcioosobowa grupa wolontariuszy wylądowała w Katmandu - w stolicy Nepalu. - Dla większości z nas było to pierwsze spotkanie z Nepalem i Azją. Aż trudno było uwierzyć, że po prawie półrocznych przygotowaniach to o czym nawet nam się nie śniło, stało się rzeczywistością. Początkowo czuliśmy się jak w innym, obcym nam świecie. Już sama podróż taksówką z lotniska - która zdawać by się mogła najbardziej prozaiczną sprawą, dostarczyła nam ogromu wrażeń! Już po chwili odkryliśmy, że Nepal to kraina wszechogarniającego nieładu - opowiada Monika. - Uliczny gwar, dźwięk klaksonów, tumany kurzu i pyłu, hindusi ubrani w kolorowe stroje i... małpy biegające po dachach! Ale to był dopiero początek naszej wielkiej życiowej przygody - dodaje.

Po zakwaterowaniu i odespaniu długiej podróży (sam lot z przesiadką w Katarze zajął ponad 20 godzin), wolontariusze skontaktowali się w stolicy z dyrekcją dwóch szkół, w których mieli prowadzić lekcje dla dzieci. - Przyjęto nas z otwartymi ramionami. Obie szkoły reprezentują bardzo wysoki poziom nauczania. Dzieci mają zajęcia z języku nepalskim, tybetańskim i angielskim i to właśnie ten ostatni język otwiera im drogę do dalszej edukacji - opowiada Monika. - Większość z nich pochodzi z wiosek położonych w dalekich i wysokich górach, stąd też mieszkają w internatach na terenie szkoły, a do domów i rodzin wracają raz, czy dwa razy do roku. Większość dzieci uczy się tylko dzięki sponsorom z zagranicy. Pierwszego dnia poznaliśmy szkołę, porozmawialiśmy z dziećmi i od razu zwróciliśmy uwagę na to, jak bardzo są bystre i pogodne. Zabraliśmy się zatem do pracy i od niedzieli do piątku (w Nepalu tylko sobota jest dniem wolnym od nauki i pracy) prowadziliśmy zajęcia dla dzieci - mówi mieszkanka Zdziechowy.

Dla studentów medycyny było to duże wyzwanie - stanąć przed młodymi Nepalczykami i przekazać im wiedzę z zakresu pierwszej pomocy, resuscytacji krążeniowo-oddechowej, profilaktyki HIV/AIDS, a dziewczętom o dojrzewaniu i fizjologii kobiecego ciała. - Ich entuzjazm, zainteresowanie i bystrość przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Każdy nauczyciel chciałby mieć tak zdolnych i zaangażowanych uczniów! Oprócz części teoretycznych nie zabrakło również praktyki - dzieci uczyły się opatrywać rany, tamować krwawienia, przywracać krążenie, oczywiście wszystko na fantomach i pod naszym czujnym okiem - opowiada Monika Sypniewska. - Pod koniec miesiąca w obu szkołach przygotowaliśmy specjalny quiz medyczny, by sprawdzić ich poziom wiedzy. Początkowo obawialiśmy się że być może nie sprawdzimy się w roli nauczycieli, jednak kiedy pokazały to czego się nauczyły, byliśmy z nich dumni. I nadal jesteśmy - zaznacza Monika.

Czas płynął szybko, a pomiędzy bieganiem na zajęcia od szkoły do szkoły, wolontariusze kompletowali wyposażenie ośrodka zdrowia i szykowali się do wyjazdu do Piskar. Z Polski przywieźli aż 260 kg sprzętu medycznego zebranego od sponsorów. - Samo odebranie przesyłki lotniczej, choć wydawać by się mogło że nie jest niczym nadzwyczajnym, w nepalskiej rzeczywistości było bardzo trudne. Po ponad 6 godzinach oczekiwania, i załatwiania formalności wreszcie się udało! Pozostało tylko przetransportować sprzęt ze stolicy w Himalaje i dokupić brakujące rzeczy - relacjonuje Monika. - Tylko jak tego dokonać, gdy do samego Piskaru droga z powodu monsunu jest nieprzejezdna? Ktoś jednak nam nami czuwał i stawiał na naszej drodze dobrych ludzi. Poznaliśmy Nepalczyków, którzy pomogli nam zorganizować ciężarówkę, która wypakowana po brzegi pomimo niesprzyjających warunków dotarła do Piskar. W wiosce czekał już odbudowany przez amerykańską organizację ośrodek zdrowia - mały, ale schludny błękitny budynek z małą salą dla pacjentów, łazienką, przychodnią, magazynem na leki. Dzięki funduszom zebranym w Polsce od naszych sponsorów mogliśmy go wyposażyć - od generatora prądu i lodówki, poprzez meble, nebulizatory, ciśnieniomierze, stetoskopy, solidny zapas leków, aż po gaziki. Warunki życia w nepalskich wioskach są bardzo ciężkie. Region Piskaru został bardzo dotknięty przez trzęsienie ziemi, praktycznie 95% zabudowań legło w gruzach. Nepalczycy żyją zatem w tymczasowych schronieniach w postaci namiotów i konstrukcji z blachy falistej i plandeki. Nie mają łazienek, wodę pobierają z kilku kranów rozlokowanych po całej wiosce. Dzieci uczą się w "tymczasowej szkole", która jest zwykłym blaszanym dachem. Minie wiele lat zanim region ten stanie na nogi - dodaje Monika.

Po kilku dniach czyszczenia, układani i porządkowania nadszedł dzień otwarcia odbudowanego ośrodka zdrowia. 24 sierpnia 2016 roku zapisze się w historii Piskaru i okolicznych wiosek jako dzień zwycięstwa, kiedy to na miejscu gruzów, stanął odbudowany wspólnymi siłami nowy, świetnie wyposażonym ośrodek zdrowia, w którym każdy znajdzie pomoc i schronienie. - Nie sposób opisać tego, jak się czuliśmy, gdy wszyscy najważniejsi mieszkańcy wioski, dyrektor szkoły, nauczyciele, policjanci i pozostali mieszkańcy zakładali nam kwiaty na szyją, malowali czerwone kropki na czole. W ten sposób wyrazili swoją wdzięczność. Otrzymaliśmy także szał khata - tradycyjne tybetańskie szale, w kolorze bieli i złota, które mają wyrażać dobrą wolę i przynosić szczęście - mówi mieszkanka Zdziechowy. - Dla mnie widok ich uradowanych twarzy, był największym darem jaki mogłam otrzymać - był nagrodą za kilka naprawdę ciężkich miesięcy pracy, wyrzeczeń. Wtedy znikły wszystkie moje obawy, troski i zmęczenie, bo poczułam że jestem w tym miejscu w którym być powinnam - dodaje.

Jak przyznaje Monika, w jej odczuciu wolontariusze nie zrobili niczego spektakularnego dla Nepalu. - To takie ludzkie, że pragniemy sobie wzajemnie pomagać i jednoczymy się w obliczu tragedii. To takie ludzkie, bo przecież ludzie są z natury dobrzy. To my otrzymaliśmy więcej od Nepalczyków. Mogliśmy się od nich uczyć pokory, bo to w jak ciężkich warunkach żyją oni w sercu najwyższych gór świata i jak są z tym pogodzeni przechodzi najśmielsze oczekiwania. Nepalczycy których poznałam na zawsze zostaną w moim sercu. W Himalajach ludzie są pełni wdzięczności za każdy gest dobroci i solidarności z nimi. Może to dlatego, że są tak blisko nieba? - zastanawia się Monika.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto