Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marika Popowicz: z Kruchowa do Londynu

Paweł Brzeźniak
Marika Popowicz
Marika Popowicz archiwum
Ma na swoim koncie medale Mistrzostw Europy oraz Mistrzostw Polski w biegach sprinterskich, jest uczestniczką Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Marika Popowicz pochodząca z Kruchowa koło Gniezna ma jeszcze przed sobą wiele występów na światowych arenach. Z naszą sportsmenką rozmawia Paweł Brzeźniak.

Kiedy pojawiło się Pani zainteresowanie sportem, jak ono się objawiało?
– Sport był obecny w domu od kiedy tylko pamiętam. Mój tata zawsze kibicował polskim reprezentacjom, oglądał mecze, wyścigi. Na stadion żużlowy w Gnieźnie zabrał mnie jak miałam 3 latka i mimo, że większość meczu bawiłam się na kocyku, to później bardzo polubiłam czarny sport. Moim pierwszym idolem był Czech, Antoni Kasper, który ścigał się w barwach Startu. W szkole podstawowej przyszedł czas na starty w zawodach gminnych czy szkolnych. Spodobała mi się rywalizacja sportowa i tak zostało.

Jak wyglądały początki trenowania, jak na Pani zainteresowania reagowała rodzina?

– Żeby do tego mojego trenowania doszło, musiało na początku zagrać wiele czynników. Najpierw mój talent zauważył Pan Andrzej Kańczukowski, ówczesny dyrektor Szkoły Podstawowej nr 2 w Trzemesznie i przeniósł mnie ze szkoły w Kruchowie właśnie do „dwójki”. Tam zaczęłam się rozwijać pod okiem jego syna Łukasza, który był moim nauczycielem wychowania fizycznego. Gdy kończyłam podstawówkę padło hasło, że po prostu trzeba byłoby coś z tym zrobić. Tutaj już bardzo duży udział mieli moi rodzice i brat mojej mamy, którzy zawieźli mnie na testy do bydgoskiego Zawiszy. Tak się złożyło, że mój trener właśnie kończył karierę sportową i tworzył młodą grupę naborową. Przebiegłam na stadionie dwa razy 100 metrów.Trochę zadziwiłam trenera moimi czasami i powiedział tylko: "składajcie papiery, macie 3 dni". I tu już pojawia się rola mojej mamy, która szybko przekonała tatę. I tak 1 września poszłam już do szkoły w Bydgoszczy i rozpoczęłam treningi w Zawiszy. Po czasie stwierdzam, że moi rodzice byli po prostu szaleni. Ale tak naprawdę wiedzieli, jaka to dla mnie szansa.

Marika Popowicz - zawodniczka olimpijskiej sztafety - w Gnieźnie

Jakim wyzwaniem było wybicie się z niewielkiej miejscowości, jaką jest Kruchowo? Czy wciąż utrzymuje Pani kontakt ze starymi znajomymi?

– Szczerze mówiąc ja nie sądziłam, że to było jakiekolwiek wyzwanie. To wszystko działo się tak szybko, że refleksja przyszła po latach. Miałam naprawdę wielkie szczęście. Od tego momentu wierzę bardzo mocno w to, że można sobie wybrać drogę, którą się kroczy, ale nie ludzi jakich się na niej spotyka. Ja spotkałam fantastycznych ludzi, którzy od początku we mnie uwierzyli. Pan Andrzej Kańczukowski dwa lata woził mnie z Kruchowa do szkoły w Trzemesznie, Pan Krzysztof Dereziński, burmistrz Trzemeszna, jest moim wiernym kibicem od 14 lat, najpierw promował mnie jako redaktor sportowy, później już jako działacz. W Bydgoszczy trafiłam pod skrzydła trenera Jacka Lewandowskiego. Inni zmieniają trenerów, my wciąż trwamy razem 14 lat. Brat mojej mamy, Tomasz Gadziński był w Bydgoszczy moim drugim tatą, mimo że jest tylko 10 lat starszy ode mnie. Najważniejsi oczywiście są rodzice. Oni po prostu pozwolili mi spełniać marzenia. Uwierzyli, że nie jest to zwykły kaprys młodej dziewczyny, a pasja, która może przerodzić się w sposób na życie. A znajomi? Bardzo mi było żal wyjeżdżać, ale każdy z nas prędzej czy później poszedł w swoją stronę. Jak jestem w Kruchowie i spotkamy się gdzieś przypadkiem, to nie możemy się nagadać. Wiem, że wszyscy bardzo mi kibicują.

Jakie są Pani wspomnienia związane z Gnieznem? Czy ma Pani sygnały wsparcia od kibiców z naszego regionu? Czy jeżdżą na zawody?
– Najwierniejszych kibiców mam oczywiście w Kruchowie. Do tego dochodzi rodzina, która wspiera mnie praktycznie na każdych Mistrzostwach Polski. Bardzo kibicuje mi też Trzemeszno, ale coraz więcej dowodów sympatii dociera do mnie właśnie z Gniezna. Po Igrzyskach w Londynie zaprosił mnie na spotkanie starosta gnieźnieński Dariusz Pilak. Wówczas odwiedziłam również Gimnazjum nr 1 i II Liceum Ogólnokształcące.

Drugą pasją jest wojsko. Dlaczego akurat armia? Czy jest Pani dobrze postrzegana w wojsku?
– W armii służę w Wojskowym Zespole Sportowym w Bydgoszczy. Bycie żołnierzem to ogromny przywilej. Dzięki temu, że jestem w armii mogę spokojnie przygotowywać się do kolejnych sezonów. Wojsko stwarza mi najlepsze warunki do treningu. Nie jestem jedyną kobietą-żołnierzem. Nie dbam o to, jak jestem postrzegana. Mam te same prawa i obowiązki co inni. Moją rolą jest wykonywać polecenia przełożonych.

Co jest najważniejsze w życiu sportowca? Na czym powinien się skupiać?

– To trudne pytanie. Bardzo wiele składowych decyduje o sukcesie. Ostatnio od najlepszego polskiego żużlowca Tomasza Golloba usłyszałam, że od razu widać, że ze mnie charakterna dziewczyna. Może właśnie cechy charakteru o tym decydują? Talent to 10%, reszta to ciężka praca każdego dnia. Ja mam to szczęście, że pracuję z świetnym fachowcem Jackiem Lewandowskim. To on robi najtrudniejszą robotę, bo musi tak ułożyć plan aby szczyt formy przyszedł na najważniejszą imprezę. Moim zadaniem jest zrealizować trening w stu procentach. Na bieżni trzeba po prostu zostawić serce.

Czy rozłąka z rodziną jest trudnym doświadczeniem?

– Początki były najgorsze. Byłam bardzo zżyta z rodziną. Większość rodziny mieszka też w Kruchowie. Ciężko było tak z dnia na dzień zmienić życie. Najtrudniejsze były święta poza domem. Zdarzało się, że spędzałam je na obozie lub w podróży wracając ze zgrupowania. Ominęła mnie też większość imprez rodzinnych. Jednakże jak się stoi na podium z medalem, na maszt wciągana jest polska flaga wszystko odchodzi w niepamięć.

Co może Pani przekazać osobom z małych środowisk, które marzą o karierze sportowca?

– Może to górnolotnie zabrzmi, ale trzeba marzyć. Marzenia się spełniają! Trzeba nie bać się i po prostu próbować. Ja rozpoczynałam na zawodach szkolnych, równocześnie startowałam w konkursach recytatorskich. Ciągle szukałam swojej drogi, ale dzięki pomocy najbliższych małymi kroczkami realizowałam swój cel. 14 lat temu nie śmiałam nawet myśleć, że będę członkinią wielkiej olimpijskiej rodziny. W 2012 roku wystartowałam z orzełkiem na piersi na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Wierzę, że przetarłam szlaki.

Czy myślała Pani o tym, aby firmować swoim nazwiskiem turniej lekkoatletyczny dla dzieci i młodzieży z naszego regionu?

– Cały czas jeszcze trenuję i nie wiem jak poradziłabym sobie z takim wyzwaniem teraz. Jeśli taki turniej miałby się odbywać pod moim nazwiskiem to chciałabym brać wtedy czynny udział w organizacji. Po zakończeniu kariery na pewno zajmę się promocją lekkiej atletyki w małych miejscowościach. Historia pokazuje, że mistrzowie rodzą się w salach treningowych małych wiejskich szkół. Szkoda marnować talenty.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto