Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Poznaniaka z Gniezna wciąż kręci fortuna. Jak wygrywać w największych polskich teleturniejach?

Karol Pomeranek
Karol Pomeranek
– W chwili obecnej jestem freelancerem. Piszę teksty na zamówienie, reportaże, quizy – mówi Maciej Maliński.
– W chwili obecnej jestem freelancerem. Piszę teksty na zamówienie, reportaże, quizy – mówi Maciej Maliński. arch. Maciej Maliński
Jak tak by wszystko zliczyć, w teleturniejach wygrał już ponad 150 tysięcy złotych. Choć sam nie zalicza się do krajowej czołówki graczy, to raczej bezdyskusyjne jest, że jak pojawia się na teleturniejowym castingu, to rywalom kolana miękną. Rozmowa z pochodzącym z Poznania Maciejem Malińskim, zwycięzcą i uczestnikiem wielu telewizyjnych teleturniejów.

Miłośnicy teleturniejów twoją twarz zaczynają kojarzyć. Powiedz, jak to wszystko się zaczęło?
Przed laty zgłosiłem się do „Gilotyny”. Zagrałem, ale nie wygrałem. Przeszedłem połowę rywali. Potem była długa przerwa i można powiedzieć, że tak na poważnie moją teleturniejową przygodę zacząłem w 2016 roku. Pierwszy sukces – „Jeden z dziesięciu”. Wygranie odcinka, awans do finału, ale w finale już niestety bez powodzenia. Kumulacja miała miejsce w 2019 roku. Reasumując: cztery razy „Milionerzy” – w tym raz naprzeciwko Urbańskiego, dwa razy „Krzyżówka”, dwa razy „Va banque”, „Koło fortuny”, „Jeden z dziesięciu”, „Polacy to wiedzą”.

Sporo tego.
To nie wszystko. Nim zacząłem pracę w mediach, brałem udział w wielu konkursach radiowych. Potrafiłem wygrać cztery konkursy radiowe w różnych poznańskich stacjach w jeden dzień. W latach 90-tych w Poznaniu funkcjonowało sześć stacji radiowych. Wiedziałem, kiedy mają konkursy i pilnowałem sprawy. Siedząc w pracy, potrafiłem na przykład wygrać skuter. Albo 3 miliony w gotówce, mając pensji 2 i pół. Miałem opanowaną technikę dzwonienia. Prowadzący mieli mnie czasem dosyć…

Ile w sumie wygrałeś w tych teleturniejach, gdyby to jakoś zliczyć?
Około 150 tysięcy.

A za wygranie odcinka „Jeden z dziesięciu”?
„Jeden z dziesięciu” jest takim ciekawym teleturniejem. Z jednej strony jest najtrudniejszy, z drugiej zaś ma najmniejsze nagrody. W finale jest ona wprawdzie dość duża, ale i tak nieporównywalna z innymi teleturniejami, bo można wygrać tylko 40 tysięcy. W moim przypadku w 2016 roku były to 3 tysiące brutto, zegarek i czterodniowy pobyt w hotelu.

„Jeden z dziesięciu” to legendarny Tadeusz Sznuk. Przy wyłączonych kamerach jest taki jak na wizji?
Jest przede wszystkim bardzo zdystansowany. Nie spoufala się z graczami, rzadko żartuje. Jest taki jak w telewizji – rzeczowy, poważny, dostojny.

Sznuk to taki człowiek starej daty...
W ogóle ten teleturniej od strony organizacyjnej jest trochę starej daty. W 2016 roku zawiadomienie o udziale w programie przysłali mi tradycyjną pocztą, a nagrodę wypłacali gotówką po nagraniu.

Łatwo się dostać do teleturnieju?
– Do niektórych tak, do innych trzeba czasem czekać 2-3 lata na same eliminacje. Do „Postaw na milion” czekam zresztą już trzy lata. A na przykład do „Krzyżówki” czy „Polacy to wiedzą” od zgłoszenia do nagrania było to może sześć tygodni. W czasach pandemicznych castingi odbywały się online.

Casting online to rozumiem „przepytka” taka?
Nie w każdym teleturnieju ma miejsce. Producent oczekuje, żeby gracz był w stanie w jakiś sposób zainteresować sobą widza, opowiedział jakąś historię, nawet zmyśloną. Bo oprócz tego, że masz wiedzę, musisz być ciekawym człowiekiem. To wszystko musi się przede wszystkim dobrze oglądać.

Gdybyś miał wadę wymowy, wyglądał źle, to byś się nie dostał?
Tego nie jestem oczywiście pewien, ale generalnie wszystko musi się zgadzać i się medialnie sprzedać.

Po „Milionerach” poczułeś się spełniony?
Finansowo na pewno. Wygrałem 75 tysięcy. Jeśli natomiast chodzi o satysfakcję całościową, to większą dało wygranie „Jednego z dziesięciu”. Tam jest rywalizacja, krótki czas na odpowiedź, musisz pokonać wielu rywali. Jest adrenalina. „Milionerzy” tymczasem dają taki spokój, nikt cię nie pogania, możesz pomyśleć. W „Milionerach” pojawiłem się zresztą czterokrotnie. Dopiero za czwartym razem udało mi się usiąść vis-a-vis Huberta Urbańskiego. Niefajne było to, że w związku z pandemią zabrakło publiczności. Po pierwsze atmosfera była nie ta, po drugie korzystniejsze dla zawodnika koło ratunkowe „pytanie do widowni” zamieniono na „zamianę pytania”. Być może. gdyby była widownia, udałoby mi się więcej ugrać.

A Urbański? Tak fajny na jakiego wygląda?
Super koleś. Bardzo wyluzowany, nie jest taki zamknięty jak Sznuk. Można z nim pożartować, pogadać.

Milionerem jednak nie zostałeś...
Niestety nie. Odpadłem na pytaniu absolutnie nie z mojej dziedziny. Nie miałem bladego pojęcia, co wybrać. Ryzyko było zbyt wielkie, a stres towarzyszący grze nie jest najlepszym doradcą.

I przyjaciel nie pomógł…
Niestety nie. Tak na marginesie – mała rada dla przyszłych graczy. Choć w moim przypadku teleturniejowy przyjaciel jest faktycznie moim przyjacielem z wiedzą techniczną, co mogło się okazać wsparciem dla takiego jak ja humanisty, pragnącym swego szczęścia w „Milionerach” radzę przy wyborze przyjaciela nie kierować się uczuciami. To nie musi być przyjaciel. To musi być ktoś, kto uzupełni naszą wiedzę.

Wspomniałeś o stresie. Bez wątpienia jest. Jak sobie z nim w programach radzisz?
Staram się maksymalnie wyciszyć, uspokoić, wprowadzić w dobry nastrój.

W dobrym nastroju byłeś ostatnio w „Kole fortuny”. Zwłaszcza, gdy odgadnąłeś poprawnie finałowe hasło.
Dwa lata czekałem tam na nagranie. Już wydawało mi się, że nic z tego nie będzie. W marcu, w dniu moich 50. urodzin, które świętowałem z małżonką pod Etną, nagle zadzwonili i zaprosili do studia. Tydzień później na dużym kole wykręciłem niemal rekordową kwotę ponad 16 tysięcy, a w finale w kopercie było 10 tysięcy. Czyli 26 tysięcy z kawałkiem.

Pomijając „Koło fortuny”, gdzie liczy się szczęście, można się przygotować do teleturnieju?
Trzeba dużo czytać, dużo filmów oglądać, mieć pojęcie o świecie. Ja jestem jeszcze ten stary rocznik, który ze szkoły wyniósł jakąś wiedzę ogólną. W tej chwili panuje przekonanie, że jeśli czegoś nie będziesz wiedział, to sprawdzisz sobie w Internecie i przechowywanie zbyt wielu informacji w głowie nie jest konieczne. Poza tym trzeba oglądać jak najwięcej teleturniejów. Zakres wiedzy ogólnej jest bowiem ograniczony, a pytania w teleturniejach się powtarzają, szczególnie w „Jeden z dziesięciu”. Oglądając więc jak najwięcej, zapamiętując jak najwięcej – zyskujesz wiedzę, żeby samemu wygrać. A tak na marginesie, to w „Kole fortuny” oprócz szczęścia jakaś tam wiedza jest jednak potrzebna.

To chyba tylko w „Familiadzie” nie jest…
Nie do końca. Jak się trafi na pytanie typu „Kraj, którego nazwa składa    się w z dwóch członów”, a ci z drużyny „Dziennikarze” odpowiadają: „Ameryka Południowa”, to sam rozumiesz...

Masz jakieś sugestie dla przyszłych graczy? Gdzie zacząć swoją teleturniejową przygodę?
Na przetarcie zdecydowanie polecam „Krzyżówkę”. Kameralne studio we Wrocławiu, spokojne tempo teleturnieju, rywalizacja najmniej stresująca.

I chyba dużo zależy też od tego, czy trafi się na łatwiejsze czy trudniejsze pytania.
Uważam, że nie ma pytań łatwych i trudnych. Łatwe pytania to takie, na które znasz odpowiedź, a trudne to takie, na które odpowiedzi nie znasz. Więc każdy ma tutaj inaczej. Najgorsze pytanie w teleturnieju jest takie, na które wydaje ci się, że znasz odpowiedź. Bo ono cię eliminuje. Kolejna kwestia – intuicja. Jeśli masz pytanie o fińskiego biegacza, a w głowie masz tylko Paavo Nurmiego, to odpowiadasz „Paavo Nurmi”, bez względu na to, jak brzmi pytanie. Zazwyczaj to się sprawdza. Nie wiesz na pewno, że on zdobył ileś tam medali. Słyszysz „fiński biegacz”, mówisz – „Nurmi”. Jeśli masz pytanie o polskiego noblistę i dalsza część pytania nic tobie nie sugeruje, to po prostu strzelasz. Masz siedem nazwisk do wyboru. Jeśli pytają o austriackiego pisarza, a ja znam tylko Kafkę, to odpowiem „Kafka”. Jeśli będzie pytanie o norweskiego kompozytora, to odpowiem Grieg, bo znam tylko jego.

Jesteś poznaniakiem? Gnieźnianinem?
Zawsze powtarzam, że jestem poznaniakiem mieszkającym w Gnieźnie, gdzie wpadłem na chwilę, a ta chwila trwa już 23 lata. Pracowałem w handlu, potem trafiłem do Telewizji Polskiej, w której przepracowałem 11 lat, później były media drukowane, stacje radiowe, portale internetowe. W chwili obecnej jestem freelancerem. Piszę teksty na zamówienie, reportaże, quizy.

Teleturniejowe plany Macieja Malińskiego.
Od trzech lat czekam na zaproszenie do „Postaw na milion”, czekam również na koniec karencji w teleturniejach, w których już brałem udział, a przede wszystkim na nowe teleturniejowe propozycje telewizyjne, których na razie nie ma na horyzoncie.

Ludzie z tak dużą jak ty wiedzą chyba nie są osobami mile widzianymi prze producentów.
Producenci teleturniejów mają swoją politykę. Jedni stawiają na starych wyjadaczy w trosce o wysoki poziom, inni przeciwnie. Pewne jest natomiast to, że cieszą się z wysokich wygranych. One bowiem napędzają oglądalność.

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]

Obserwuj nas także na Google News

Turystyczna Wielkopolska:

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Poznaniaka z Gniezna wciąż kręci fortuna. Jak wygrywać w największych polskich teleturniejach? - Głos Wielkopolski

Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto