Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Gniezna. Z katedry na Rynek. Jeszcze raz Tumska tam i z powrotem

Jarosław Mikołajczyk, Muzealny Detektyw Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie
Pocztówka z 1907 roku
Pocztówka z 1907 roku Zdjęcia z zasobów MPPP
Niespełna dwadzieścia pięć kamienic. Dziś jedynie 16 numerów to właśnie ulica Tumska, krótka, a bogata w historię prowadzi spod katedry do Rynku. Może gdyby Gniezno miało Medyceuszy dziś byłaby tu Złota Ulica jak most we Florencji. Nie tylko jednak nieszczęście do mecenasów i władz niszczyły regularnie to ścisłe dziś centrum, “Miasteczko” nie miało też szczęścia do pożarów.

Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie zajmuje się przede wszystkim historią wczesnopiastowską i kształtowaniem się państwowości polskiej. Jednak jednym ze statutowych zadań jest badanie i ochrona historii Gniezna. Stąd wiele działań realizowanych między innymi w ramach Interaktywnego Muzeum Gniezna, a wśród nich akcja zbiórki zabytków pod hasłem “Nie kitraj zabytków!” i cykl artykułów popularyzatorskich publikowanych na łamach “Gnieźnieńskiego Tygodnia” oraz portalu Gniezno Nasze Miasto. Działania te można śledzić między innymi na stronie https://www.muzeumgniezno.pl/img oraz na grupie facebookowej Interaktywne Muzeum Gniezna.
Zacząć trzeba od tego, że przed niemiecką przebudową po 1819 roku (przebudowa po wielkim pożarze) ulica biegła jeszcze po łuku w Kanoniczą. Dziś bez łuku to szeroki deptak w sercu miasta. Był on kiedyś zagłębiem warsztatów, składów i atelier. Jeszcze w latach 70. XX wieku odbywał się tutaj ruch samochodów.

Zanim się wszystko spaliło, płonęła miłość. Klątwa Anny

„Na mieście” mówią, że tę legendę słyszał od pewnego gnieźnieńskiego kasztelana, który bywał w Londynie, sam Szekspir nim wystawił w swoim The Globe „Romea i Julię”. Problem jednak nie w kasztelanie, który bywał faktycznie w stolicy UK lub tak twierdził. Jeśli jednak burmistrzanka Anna z Gniezna miała być pierwowzorem Julii, to musiałby naszą legendę usłyszeć włoski Mattea Bandello - ten spisał opowieść w 1554 roku, a w 1562 na Wyspach ukazało się jej tłumaczenie pióra Arthura Brooke’a. Motyw Julietty przed Szekspirem opisany został przez Williama Paintera również w Anglii. Poza niezwykle popularnym tematem wielkiej, tragicznej miłości podobieństwa są nieco naciągane przez „jednego z gnieźnieńskich przewodników” i należy traktować je z przymrużeniem oka.

Niedaleko wystawionej przy Tumskiej w sierpniu 2014 roku Ławeczki Zakochanych, w drugiej połowie XIV wieku mieścił się dom gnieźnieńskiego burmistrza. Jego córka Anna słynęła z niebywałej urody. Do Gniezna w okolicach 1370 roku przybył ostatni piastowski książę z Kujaw Włodko Biały, a ujrzawszy Annę zakochał się. Była to miłość ogromna i wzajemna. Niestety Włodko przyjechał do Gniezna w towarzystwie króla polskiego Ludwika Węgierskiego. Król szepnął piastowskiemu księciu dość dosadnie: „tej ty możesz się kochać lubo chędożyć z każda babką, ale czyś Ty repla dostoł? Hajtnąć się możesz ino z księżniczką!”.

Włodko porzucił zbałamuconą Annę. Jak to facet ze średniowiecza, pojechał na polowania, wojny i inne zajmujące działania, o Annie zapomniał. Ta zaś zmarła z tęsknoty. Podobno do dziś Anna porzucona w białej koszuli nocnej na wysokości Ławeczki w okolicach północy lubi szlochać. Choć sami nie widzieliśmy zachęcamy do sprawdzenia.
Ławeczka Zakochanych stanęła przed obecną kamienicą nr 14. Współczesność dodała ciąg dalszy legendy, ta jednak raczej w przeciwieństwie do cierpienia Anny została zmyślona, albo po prostu jest nieprawdziwa. Od czasów już przedwojennych, utarło się w Gnieźnie, że jeśli zakochani całują się w pobliżu tego miejsca, a katedra będzie tłem tego pocałunku to nie zadziała na nich klątwa Anny oraz księcia gniewkowskiego Władysława i będą żyli długo i szczęśliwie.

Dziś młodzi lubią robić sobie tu sweet photo. Tyle, że w poniedziałek na zdjęciu siedzi dajmy na to Marcysia lat 13 z Jankiem lat 15 z adnotacją: „w związku”, a w piątek ten sam Janek lat 15 z Julką lat 14 też „w związku”. Zatem jakie czasy, takie legendy. Choć kłódki wieszane na obudowie ławki przeniesione z florenckiego Ponte Vecchio może mają już jakąś moc. Nie mniej o miłości Anny burmistrzanki i księcia gniewkowskiego Władysława Białego pisał w swoim dramacie „Władysław Biały książę gniewkowski” Józef Kościelski. Legendę zaś przypomniał Dawid Jung, autor „Leksykonu Zapomnianych Gnieźnian”, publikowanego na Popcentrali.

Po przeciwnej stronie ulicy niż Ławeczka wydarzył się niezwykle dramatyczny pożar podsycony alkoholem. W drugiej połowie XVIII wieku w drodze do Tumu, albo wracając z niego gnieźnianie zaopatrywali się u dwóch rzeźników, których znamy z imienia. Po lewej idąc od Rynku swój skład miał Tomasz, a naprzeciwko sprzedawał rzeźnik Piotr. O tym, że Tomasz i Piotr w 1760 roku się nie lubili krążyły legendy. Pożar, wybuchł 28 sierpnia, zagroził nie tylko domostwom, ale i katedrze. O tym wiemy z kroniki klasztornej, w której pożar opisuje świadek zdarzenia:
„Dnia 25 sierpnia, o godzinie 8. wieczorem, pożar ognisty zajął się u Tomasza rzeźnika, w ulicy po lewej stronie idąc z rynku do Tumu. Naprzeciw tegoż mieszkał Piotr rzeźnik. Z drugiej strony od tych począwszy pożar wielki, ile z łojów i wódek znajdujących się w domach tych i innych następujących, szerzył się z wiatrem ku kościołowi Tumskiemu i spaliwszy 13 domów, z kaplicą Św. Anny, z rezydencją JM. ks. Podkustoszego, która pod jednymże dachem była, dostał się na kościół, który był wielce wspaniały; na którym wprzód się wiązania i za dogorywaniem onego, koprowina topić się musiała i częścią na sklepienie padała, która wielkie z siebie wydając iskry w odległości 4 domy pod słomą za jeziorem spaliła. Od tegoż ognia dwie wieże o trzech perspektywach i z po­złocistemi krzyżami spaliły się; te koprowiną pobite były, na jednej wieży 4 dzwony wielkie, na drugiej dwa zegary kosztowne zgorzały. W bliskości kościoła zgorzało kanonii 8, od których ogień na sadach zatamował się. Trwał od 8 z wieczora aż do 12 nazajutrz w południe.“

Rzecz jasna spora ilość łoju w domostwie i warsztacie rzeźnika nikogo dziwić nie powinna, nie tylko ze względu na bitą tu zwierzynę, jak i na lampy łojowe, jednak widać, że opisującemu w kronice klasztornej zapewne zakonników przeszkadzała już wówczas nagminna w domostwach gnieź­nian gorzałka, choć przecież do powstania fabryki wódek Kasprowicza było jeszcze jakieś 120 lat.

Właściwie nie ruszyliśmy się jeszcze ze skrzyżowania: Tumska, Podgórna i św. Wawrzyńca, już jednak pominęliśmy sporo, choćby „klarysze pola” i tereny XV/XVI-wiecznego targowiska ciągnącego się mniej więcej do okolic dzisiejszego budynku Rynek 10.

Meble po dwakroć

Jeśli stanąć plecami do katedry, po lewej stronie mieć będziemy budynek, w którym dziś znajduje się Dom Lekarza. Wybudowany w czasach pruskich, na przełomie XIX i XX wieku mieścił bardzo dużą fabrykę mebli, prowadzoną przez państwa Falkenbergów. Fabryka to była niezwykła. Na jednym z boków kamienicy szyld, który podziwiać można jeszcze na starych pocztówkach - tych czarno-białych i podkolorowanych. Rzemieślnicy tworzyli na tej uliczce w centrum prawdziwe cuda. Meble produkowane przy Tumskiej robiły furorę w całej podzielonej wówczas między zaborców Polsce. To były przede wszystkim meble biurowe.

Ale nie tylko meble w tej kamienicy powstawały. Ten drugi zakład był zapewne dużo mniejszy, znaczący jednak wiele. Złaknieni symboli i udręczeni niewolą Polacy z impetem rozpoczęli życie kulturalne i stowarzyszeniowe. Tu właśnie pani Bogajewska miała swój warsztat hafciarski. Ważny, bo w nim, tuż po Powstaniu Wielkopolskim pracowitymi rękoma pani Bogajewskiej, powstawały najprawdziwsze sztandary dla wojska, dla najbardziej znaczących jego oddziałów organizacji i stowarzyszeń. Mniej więcej w tym samym miejscu po wielu latach Marzena Szczerkowska, światowej klasy konserwator zabytków prowadziła małą pracownię i skład artystyczny. To były bodaj już lata 90. XX wieku, zanim jeszcze Szczerkowska zaczęła ratować koptyjskie manuskrypty w Egipcie. Tak, to tutaj też trafiali turyści po zwiedzeniu katedry, wydaje się, że często więc pani konserwator robiła za Informację Turystyczną.

Dziś właśnie w kamienicy mocno związanej z pierwszymi gnieźnieńskimi Bambrami - Familie Falkenmberg szczęśliwcy, przyjaciele domu mogą zobaczyć niemałą kolekcję mebli, takich mistrzów jak: Marcel Breuer, Miles van der Rohe czy Corbusier. To dzięki Ewie Mierzowskiej – Kruse, podczas jednej z ważniejszych wystaw artystycznych Gniezna organizowanej przez Ewę Mierzowską - Kruse i profesor Grażynę Gajewską „Modernizm w lustrze współczesności” w IKE mogliśmy zobaczyć w 2006 roku niektóre z tych legendarnych mebli: fotel Wassily Chair, Barcelona. Kontrowersje budziły wśród gnieźnian rzeźby w formie olbrzymich jaj wieńczące balkon, na szczęście te niemieckie współczesne dzieła sztuki zniknęły tylko z balkonu przy Tumskiej, a te od Wojciecha pozostały.

Po drugiej stronie w górę do Rynku przy winklu Tumska i Wawrzyńca znów mieliśmy meble. Tu mieściła się dawniej fabryka mebli i materacy. W głębi, z wejściem od Wawrzyńca, pracował tu ze swoimi ludźmi wybitny stolarz pan Bogajewski. To czas międzywojnia, a usługi zamówić można było lub umówić się na obstalunek czy kupno konkretnego mebla pod nr telefonu 495. Był moment, dużo już później kiedy również działała w tym fyrtlu fabryka walizek tekturowych. Sporo walizek, z którymi podróżowali nasi rodzice i dziadkowie tu wykonano. To jednak nie wszystko. Wspominaliśmy poprzednio, że tu właśnie był skład, ale i Fabryka Fortepianów Sommerfelda, który swoje instrumenty sprzedawał również w Bydgoszczy. Związki rzemieślnicze i kulturowe były wówczas z Bydgoszczą silne, co zapewne było wynikiem tego, że przez czas trwania Provinz Posen, Gniezno należało do rejencji bydgoskiej.
Od Kascha do Atelier klątwa nad Piątką?

Kamienica pod nr 5 miała niezwykle bogatą historię. Tu miała miejsce pierwsza w Gnieźnie siedziba Loterii Państwowej, prowadzona przez Pawła Kascha i dalej Felicję Kaschową. Monopol na organizowanie loterii miało państwo, stąd Loteria Państwowa. Tradycje Loterii w Gnieźnie sięgały jednak wcześniej niż początki XX wieku. Zanim jednak powstawały prywatne kolektury, gdzie licencjonowani kolektorzy, tacy jak Paweł Kasch i nie tylko dystrybuowali „bilety loteryi” już w pierwszych 3 ciągnieniach 8 sierpnia 1796 r., drugie – 18 sierpnia, trzecie – 29 sierpnia. Jednym z miast funkcjonowania loterii było Gniezno. Dochód z loterii przeznaczony był na korzyść inwalidów i wdów oraz na funkcjonowanie przytułków dla dzieci i ubogich.

W czasie gdy w kolekturze, w której Kasch sprzedawał także cygara i wyroby tytoniowe, losy kosztowały w zależności od klasy: cały 40 zł, tak zwana połówka 20 zł. a Ľ 10 zł. Ceny z 1926 roku, podajemy za Gazetą Lech. Dla pełnego obrazu trzeba powiedzieć, że np. nauczyciel do 1932 roku zarabiał mniej więcej 250 zł., robotnik godzinowy otrzymywał średnio nieco ponad 1 zł na godzinę. 10 kg soli kosztowało wówczas 8 zł, 10 kg cukru natomiast 36 zł., benzyna 100 kg około 74,5 zł. Zatem ludzie, mimo iż losy tanie nie były, chętnie kupowali u Kascha nadzieję na lepsze jutro, wszak wygrać można było i 10 000 złotych.

Pozłotnik Granecki pod tym adresem, z numerem telefonu 465, urzędował robiąc nie tylko złocenia, lustra i szklenia, ale też ramy obrazów. Sprzedawał dewocjonalia. A miał na tej samej ulicy silną konkurencję mistrza Somerry. W innym czasie niż Mąke swoje atelier fotograficzne prowadziły Pod Piątką jeszcze inne panie. W szalonych latach 20. XX. wieku fotografowała tu Stefania Kowalczyk, przed nią zaś od 1917 roku po śmierci Ludwiki Mąke - Pelagia Kulińska - Wierzcho­sławska. Choć obie panie nie zostały tak mocno zapamiętane przez gnieźnian jak Mąke czy Gdeczykowa, pewnie dlatego, że działały krócej, oba zakłady były niezwykle w Gnieźnie międzywojnia popularne. Rzec można, że Tumska 5 to miejsce chyba najbardziej w Polsce wykorzystane przez fotografujące kobiety.

Historia tej kamienicy choć dramatyczna, nie kończy się na fotograficznym Atelier. Największym jednak dramatem czasów przedwojennych jest śmierć Modesta Maryańskieg. Podróżnik, literat, były właściciel kopalni złota w USA i w Australi, kiedy stracił niemal wszystko, ożenił sie z siostrą Pelagii Mąke i właśnie tu przy Tumskiej Pod Piątką zakończył niezwykły żywot. Jak podają lekarze cierpiał na apatię, co oznacza ni mniej ni więcej jak fakt, że miał ciężką depresją. Wiemy o próbach samobójczych, do dziś są przesłanki by sądzić, że śmierć była wynikiem samobójstwa. Choć oficjalnie nic tego nie potwierdza. Jako chichot losu możemy uznać fakt, że w kolekturze Kascha widniało niegdyć hasło reklamowe: „Nie strzelaj! Od samobójstwa uratuje się los z kolektury!”.

To tu na przełomie następnych stuleci XX i XXI działała prężnie Piwnica Jazzowa „Pod Piątką”. Koncertowali najlepsi polscy muzycy jazzowi z Janem Ptaszynem Wróblewskim, Krzysztofem Ście­rańskim czy Henrykiem Miśkie­wi­czem i Urszulą Dudziak. W ogrodach tego uroczego miejsca odbyło się kilka Międzynarodowych Festiwali Jazzowych z udziałem światowych gwiazd Jazzu.

Gnieźnieński Feragamo

I znów kilka kroków wyżej. Tumska 2. Dziś zupełnie nowy budynek, dawniej fabryka pianin i fortepianów i słynny szewc Pejka z początku XX wieku, który szczęścia miał mało, że świat go nie poznał, bo gdyby poznał, byłby drugim Salvatore Ferragamo, który szył buty dla Grety Garbo i Marylin Monroe. Może być i tak, że żonę miał mniej niż tamten obrotną, bo przecież i słynny Salvatore sam swojego imperium obuwniczego nie zbudował – dopiero żona (w której zakochał się, podobno bo miała piękny mały palec u stopy, widoczny przez dziurawą pończochę) po jego śmierci przejęła firmę i stworzyła z niej markę, rozpoznawalną do dziś na całym świecie. Być może gnieźnieński Pejka nie miał ani szczęścia, ani takiej żony. Miał za to bez wątpienia talent.

Smok u jubilera

I jeszcze wyżej, aż na Rynek, do narożnej kamienicy. To było ważne miejsce, tu w warsztacie Stanisława Nakulskiego powstał słynny gnieźnieński Smok. Dziś w budynku królują kantor, koszule i jubiler Sławomir Stupecki.
Ze Smokiem było tak. Nakulski był rusznikarzem – zajmował się produkcją i naprawą ręcznej broni palnej, która wówczas była w użytku dużo częściej niż dzisiaj, kiedy to pojedynki rozwiązywały większość spraw honorowych. Miał swój sklep i warsztat w narożnej kamienicy. Naprawiał broń, ale też produkował taką, która potrzebna była w rzeźniach. To on opatentował pierwsze urządzenie do błyskawicznego uboju. Mało kto wiedział też , że wraz ze swoimi pracownikami zajmował się również produkcją części do pistoletów browninga. A w 1924 roku w firmie skonstruował własny model broni, którą nazwał Smokiem. Oparty był wprawdzie na konstrukcji Menza. Smok był maleńki, mierzył około siedem centymetrów, z łatwością mieścił się więc w męskiej dłoni, ale już kaliber miał niebagatelny, 6,35. To sprawiało, że był groźną bronią, łatwą do ukrycia i skutecznie śmiercionośną. Smoków powstało ponoć około dwóch tysięcy, zachowały się do dziś pojedyncze tylko sztuki – jeden z nich, znaleziony kilka lat temu w kiepskim stanie, oglądać można w Muzeum Ziemi Mogileńskiej w Chabsku. Był też prezentowany w Muzeum Początków Państwa Polskiego.

Inspiracja: Monika Białkowska
Pomoc: Dawid Jung - regionalista,
Jakub Magrian - pracownik MPPP

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto